O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

czwartek, 30 marca 2017

Elisabeth Herrmann Wioska morderców" i "Śnieżny wędrowiec"

Naszło mnie ostatnio na czytanie kryminałów i thrillerów. Ponieważ jakoś nic na półkach nie zwróciło mojej uwagi, postanowiłam przeglądnąć pod tym kątem mój czytnik. Znalazłam na nim dwie powieści niemieckiej autorki  Elisabeth Herrmann, Wioskę morderców i Śnieżnego wędrowca. I tym sposobem, przypadkowo, odkryłam nową kryminalną serię, którą mam nadzieję będzie mi dane śledzić jeszcze przez kilka tomów.

Główną bohaterką obu powieści jest młodziutka policjantka, Sanela Beara, której poziom ambicji jest równie wysoki jak niesubordynacji, czym doprowadza do szału komisarza policji kryminalnej Lutza Gehringa. I właśnie dzięki tej dwójce poczułam podmuch nowości na twarzy, bowiem oboje dosyć konkretnie odchodzą od typowych detektywów z moich ulubionych powieści. Beara chodzi własnymi ścieżkami, nie ogląda się na obowiązujące zasady ani nie czeka na pozwolenie, by wprowadzić swoje pomysły w czyn. Jest przy tym szalenie ambitna i cały czas działa z poczuciem, iż tylko wyjątkowe osiągnięcia w pracy dadzą jej przepustkę do awansu na komisarza. Z kolei pan komisarz jest osobą przekonaną o własnej wyższości nad innymi, co jednak uzasadnione jest jego umiejętnościami. Nie trudno zatem wydedukować, że zetknięcie się tych dwóch osobowości doprowadzi nie tylko do wykrycia sprawcy zbrodni, ale i do wielu kłótni w międzyczasie.

Pierwszy tom, Wioska morderców, rozpoczyna się na wybiegu dla pekari w berlińskim ZOO, gdzie
odkryte zostają ludzkie szczątki. Na miejscu jako pierwsza zjawia się Beara, która postanawia wziąć udział w śledztwie, mimo, iż nikt jej do niego nie zapraszał. Dosyć szybko zostaje wyłoniony podejrzany, jednak coś w tej całej zbrodni jest nie tak. Ofiara i sprawca nie znali się, jednak okrutny sposób zadania śmierci wskazuje na motywy osobiste. Jednym z uczestników wydarzeń zostaje wbrew swojej woli młody psycholog, dzięki któremu powieść zyskała głębię – zamiast technicznego opisu prawdopodobnych wydarzeń zanurzamy się tej w psychikę osób zamieszanych w te zdarzenia. Okazuje się, że wyjaśnienia zbrodni należy szukać w przeszłości. I na dalekiej prowincji…

Drugi tom trzyma poziom narzucony przez pierwszy. W Śnieżnym wędrowcu Gehring ponownie przejmuje dowodzenie nad śledztwem, które już raz prowadził. Wtedy jednak było to śledztwo dotyczące porwania, teraz – morderstwa. Pomimo obaw postanawia zaangażować w sprawę Bearę z uwagi na jej chorwackie pochodzenie, gdyż rodzina dotknięta tragedią to rodzina chorwackich imigrantów. Jak zwykle Beara podejmuje działania na własną rękę, które pomogą odkryć, że nic nie jest tak, jak się początkowo wydawało, a bogata, szacowna rodzina ma bardzo wiele do ukrycia.

Mimo oczywistych wad polubiłam Bearę i Gehringa. Autorka umiejętnie stworzyła tę dwójkę, a chemia pomiędzy nimi dodaje smaczku obu powieściom. Nic w tych książkach nie jest na siłę, nic nie jest niepotrzebne, oderwane od fabuły – każdy szczegół jest starannie dobrany by tworzyć wyjątkową całość. Jeśli macie ochotę na nietuzinkowy kryminał, który dobrze się czyta, gorąco zachęcam do lektury, ja zaś liczę, że będzie mi dane ponownie spotkać Lutza i Sanelę.

Moja ocena obu powieści: 5/6

Elisabeth Herrmann  Wioska morderców, Śnieżny wędrowiec
Tłum. Wojciech Łygaś
Wyd. Pruszyński i S-ka

Warszawa 2016

niedziela, 26 marca 2017

Christer Mjaset "Białe kruki"

Pierwsza sprawa jest taka, że do projektu czytania moich zaległych książek włączyłam w tym roku element czytania własnych zaległych ebooków. Nie było to tak palące, gdyż ebook z definicji zajmuje mniej miejsca i jakoś tak nie rzuca się w oczy przesadnie, oraz dlatego, że zaległości są mniejsze niż z papierowymi (139 do 230 tych ostatnich), ale jednak szkoda, żeby „leżało” nieprzeczytane. Na czytniku znalazłam uroczą mieszankę tego, co sama kupiłam, bo chciałam, tego co sama kupiłam, bo mi ktoś kiedyś polecił (nie zawsze wiadomo kto i kiedy), tego, co ludzie i wydawnictwa mi poprzysyłali, zwykle nieproszeni, i kilka darmowych z różnych okazji. Teraz powoli wyłuskuję kolejne kąski, a konkretnie kryminały i thrillery, niektóre stosunkowo świeże, nawet z początku tego roku.

I tu dochodzimy do sprawy drugiej, mianowicie w ramach projektu uruchomiłam sobie takiego oto ebooka – Białe kruki Christera Mjaseta. Nie wiem, jak długo ją mam, nie wiem też, u kogo na blogu przeczytałam zachęcającą recenzję. Zakupiłam ebook zaraz po lekturze recenzji, „bo przecież muszę już przeczytać’, co w logice książkoholika oznaczało, że „już mam to może bezpiecznie leżeć”.

Z uwagi na zaszeregowanie tej norweskiej powieści do kategorii thriller/sensacja/kryminał przez jeden z większych portali książkowych, zabrałam się za lekturę podejrzewając, że natknę się na coś w stylu kryminału medycznego tylko skandynawskiej, bowiem książka traktuje o trzech lekarzach w norweskim szpitalu. Okazało się, że kategoria została przyznana na wyrost, jest to raczej powieść obyczajowo-psychologiczna. Troje młodych lekarzy przystąpi wkrótce do konkursu na stałe stanowisko na oddziale neurochirurgii. Początkowo miały zostać obsadzone aż trzy stanowiska, gdy jednak rodzą się plotki o ograniczeniu tej liczby, bohaterowie zaczynają czuć oddech presji na karku. Każde z nich ma kwalifikacje i zalety, jednak żadne z nich nie może być stuprocentowo pewne wygranej.  Zwłaszcza, gdy obok merytorycznych kwasji brane są pod uwagę różniej skomplikowane zależności pomiędzy pracownikami, stażystami i resztą pracowników szpitala.

Mniej niż o samej pracy neurochirurga dowiadujemy się o Mathiasie, Thei i Wernerze – kim są, co sprowadziło ich do szpitala, dlaczego wybrali neurochirurgię i jak wiele są w stanie poświęcić, by zdobyć upragnione stanowisko. Trudno powiedzieć, aby były to postaci kryształowe, a jednak zdobyli moją sympatię, a ich los leżał mi na sercu. Każde z nich znajdzie się wkrótce w zaskakującym i trudnym układzie odniesień, a znalezienie wyjścia z tej sytuacji może okazać się kosztowne. Dla nich lub dla innych wokół.

To co mnie ujęło w tej książce, to ten typowy skandynawski klimat, który coraz częściej trudno mi znaleźć w skandynawskich książkach. Po czasach Larssona, Mankella i Axelsson coraz więcej autorów z tego kręgu kulturowego postanowiło spróbować swoich sił w literaturze, i chociaż wielu świetnie idzie, to często nie sposób powiedzieć, czy powieść powstała w Sztokholmie czy w Teksasie. Białe kruki pod tym względem powracają do źródeł, a opisy paskudnej pogody tylko dodawały smaczku. Nie ma tu wartkiej akcji, lecz powoli budowana sytuacja, bańka, która wreszcie musi pęknąć, i zebrać żniwo. Budowanie napięcia i czekanie, co z tego wyniknie. I zakończenie, którego się nie spodziewałam.

Moja ocena: 4,5/6

Christer Mjaset Białe kruki
Tłum. Dorota Polska
Wyd. Smak Słowa
2014