Ostatnio (ok., w sumie to już od wiosny) poczułam silną
potrzebę babskiej literatury, obyczajówki, czegoś lekkiego i pozytywnego, i z
takim nastawieniem udałam się na rajd po księgarniach. I zanim opowiem Wam o
moich zdobyczach, pozwolę sobie na kilka słów o kupowaniu jako takim. Kupowaniu
książek. Przez X lat rozwinęłam w sobie niezdrowy stosunek do nabywania książek
– miało to miejsce w ilościach nieraz hurtowych, bez żadnej kontroli i związku
z czytelniczą historią. Potrafiłam w danym roku kupić kilkadziesiąt nowych
pozycji, przeczytać kilkadziesiąt książek, i tylko 5 czy 6 tytułów pokrywało
się z obiema listami. Dlatego po wielu falstartach wreszcie wprowadziłam zakaz
kupowania, połączony z intensywnym czytaniem zaległości. I o ile to drugie
idzie mi raz lepiej raz gorzej, o tyle z zakupami otworzyłam zupełnie nowy
rozdział w moim życiu.
Dawniej nie potrafiłam wejść do księgarni i wyjść z pustymi
rękami, a jeśli tak się działo, to i tak zaraz zamawiałam coś on-line. Zatem
wprowadzenie zakazu było trudne i bolesne, wiązało się też z niewchodzeniem do
księgarni i na strony sklepów w ogóle. I teraz widzę, że taki post był mi
bardzo potrzebny. Bo nie chodzi o to, by nie kupić nic nowego, dopóki nie
uporam się z zaległościami, tylko o nabranie zdrowego dystansu i wykształcenie
nowych nawyków. Kupowania książek, które chce się przeczytać właśnie teraz, i
czytania tych książek od razu po powrocie ze sklepu, a czasem nawet w drodze. To
tak proste, a wymagało wiele wysiłku, by do tego dojść, i wiąże się z innymi
zmianami w życiu.
I tak dochodzimy do momentu, gdy stoję przed moim regałem i
widzę, że nie ma praktycznie żadnej obyczajówki, która spełniałaby moje
wymagania. Wiem, co chcę czytać, a tego nie ma na półkach. Zatem wdziewam
obuwie, łapię za portfel i ląduję w Empiku w galerii po drugiej stronie ulicy.
Nie byłam tu od miesięcy. Akurat trafiam na wyprzedaż, i na jednej z półek
znajduję taniej o 25% debiutancką pozycję, którą oglądałam już jakiś czas temu.
Wróć, zanim wylądowałam w tym Empiku, byłam w dwóch innych, z których wyszłam z
pustymi rękami. Nie mieli tego, czego chciałam. I tyle. Nie musiałam chodzić po
nich przed godzinę i wybierać na siłę. Nie ma to nie ma, sajonara i nara. Ale
teraz jestem w tym Empiku po drugiej stronie ulicy, i idę do kasy. Bez wyrzutów
sumienia, bez grzebania po stosach z nowościami, bez strzelania na boki w
poszukiwaniu czegoś jeszcze. Kupuję, czytam, kończę, stwierdzam, że było warto.
I że chcę jeszcze. Tym sposobem na stosiku lądują kolejne pozycje, czytane jedna po drugiej. Zostały mi
jeszcze dwie, i jeśli trend się utrzyma, wtedy pójdę zapolować na kolejne.
I tyle. Żarłoczny Kraken książkowej konsumpcji się nie
uruchomił, nie wpadłam do Taniej Książki ze śliną spływającą z kącików ust, nie
płaczę teraz na wielkim stosie przypadkowych zakupów nad moim 500 zł. Jestem
zadowolona.
A oto, co kupiłam od maja do sierpnia:
1.
Eleanor
Oliphant ma się całkiem dobrze – Gail Honeyman – to chyba ten typ książek,
które najbardziej lubię – po części zabawna lekka powieść, po części dotykająca
bardzo poważnych tematów, opowiedziana ze zrozumieniem i bez upraszczania, i
pozostawiająca czytelnika z nadzieją na lepsze jutro.
2.
Mała
księgarnia samotnych serc – Annie Darling – przeczytana na urlopie w
głuszy. Nie jest to może literatura najwyższych lotów, ale czytało się to tak
dobrze! Jest tutaj romans, podupadająca księgarnia i przyjaciele na dobre i
złe.
3.
Sekretna
herbaciarnia – Vanessa Greene – angielskie wybrzeże, herbaciarnie,
ciasteczka, przyjaźń – tyle wyczytałam z okładki. I myślę, że to będzie idealna
lektura na jesienne wieczory.
4.
W
towarzystwie uroczych pań – Alexander McCall Smith – ten autor jeszcze
nigdy mnie na zawiódł, a znamy się od lat. Trafiłam na nią w taniej książce we
Wrocławiu i zachowałam na jesienną szarugę.
5.
Pani
mecenas ucieka – Sophie Kinsella – w kategorii chick-litów moja absolutna
faworytka. Młoda pani prawnik pewnego razu zawala, traci pracę i ukrywa się na
wsi w stroju gosposi. W rezydencji z przystojnym ogrodnikiem. Nie, nie oczekuję
niespodzianek na końcu.
6.
Hotel
złamanych serc – Deborah Moggach – bardzo lubię powieści w których
bohaterami są różne przypadkowe osoby będące akurat gośćmi
hotelu/gospody/restauracji/pubu/herbaciarni. Ta jednak nie zostanie moją
ulubioną, bo chociaż miejscami była bardzo ciekawa i budująca, często fabuła
nieznośnie się dłużyła.
7.
Zapach
domów innych ludzi – Bonnie-Sue Hitchcock – wygląda na to, że to jeden z
moich ulubionych typów literatury – kilkoro ludzi, których wiąże ze sobą
miejsce. Tym razem - fascynująca Alaska.
8.
Dziewięć
kobiet, jedna sukienka – Jane L. Rosen
- ta sukienka zostaje obwołana sukienką sezonu – każda kobieta jej
pragnie, i każda czuje się w niej jak milion dolarów. Ale niektórym z nich
zmieni ona całe życie.
Wyszedł mi bardzo kolorowy stosik bardzo zróżnicowanych „babskich”
powieści. Czytaliście którąś z powyższych pozycji? A może polecacie coś innego
z kategorii niewymagająca obyczajówka?