Im jestem starsza, tym częściej podczas wyboru kolejnej
lektury kieruję się jedynie kryterium rozrywki. Właściwie od chwili, gdy
zakończyłam radosne życie studenta i weszłam w ciemny świat pełnego etatu,
coraz rzadziej mam siłę podołać książce, która wymaga od czytelnia nieco więcej
niż znajomość alfabetu. A raczej – tak mi się zdaje.
Dla prywatnych potrzeb określam niektóre książki „ambitniejszymi”,
zaliczając do nich wszystko to, co nie jest oczywistym kryminałem, thrillerem
czy romansidłem. Takie „ambitne” powieści zaś w mojej głowie z każdym rokiem
stają się coraz bardziej przerażające, wymagające, trudne do czytania i
generalnie przebrnięcie przez nie wymagać będzie miesiąca czy dwóch. Nie wiem
właściwie kiedy tak zaczęłam się bać bardziej wymagających powieści, bo kiedyś
to właśnie one nadawały ton mojemu czytaniu.
Jedną z takich „mitycznych” pozycji, za które nie miałam
odwagi się zabrać, był Fioletowy hibiskus
Chimamandy Ngozi Adichie. Trudny temat, z którym autorka się mierzy, plus zupełnie
obcy krąg kulturowy, z którego pochodzi i w którym osadziła fabułę powieści,
plus peany na cześć tego literackiego debiutu chyba zadziałały jak odstraszacz.
Nie chodzi mi o to, że spodziewałam się złej książki, tylko bałam się ją
czytać.
Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało. Chociaż faktycznie
autorka postanowiła zmierzyć się z tematami trudnymi i przerażającymi, z
przemocą fizyczną i psychiczną, z przewrotem politycznym, z zakazaną miłością i
fanatyzmem religijnym, chociaż nigdy wcześniej literacko nie zawitałam do
Nigerii, nie byłam w stanie oderwać się od tej powieści. Nie dlatego, żeby
akcja była szczególnie wartka, ale z powodu piękne, poetyckiego języka, świata
opisanego tak barwnie, jakby się tam było, i prawdziwości słów, jakie znalazłam
na kartach Fioletowego hibiskusa. Nie
pamiętam kiedy ostatnio trafiła mi się lektura, o której myślałam cały dzień i
której nie mogłam się doczekać wieczorem. Książki, po której każda kolejna
wydawała się płytka, dlatego przez ponad tydzień po zakończonej lekturze nie
byłam w stanie zagłębić się w żadną inną historię.
To jedna z tych powieści, o których cokolwiek by się nie
napisało, i tak nie odda się nawet ułamka bogactwa, które oferuje. Jedynym sposobem,
by się o tym przekonać, jest odrzucić ewentualne wątpliwości i samemu dać się
porwać. Mnie pozostawiła niedosyt, zatem postaram się nie tylko prędko sięgnąć
po pozostałe powieści tej autorki, ale i częściej sięgać po te „ambitne” przykurzą
tka z moich półek.
Moja ocena: 6/6
Chimamanda Ngozi Adichie Fioletowy
hibiskus
Tłum. Jan Kraśko
Wyd. Zysk i S-ka
Poznań 2010