O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

sobota, 11 lipca 2015

Droga, która nie istnieje

Dziś trochę odchodzę od minimalistyczno-organizacyjnych tematów (ale nie lękajcie się, jeszcze mam dwie książki w tym typie do opisania). Zrobiłam sobie ostatnio przerwę od sprzątania i udałam się tam, gdzie muszę wylądować kilka razy do roku, aby zachować zdrowie psychiczne. Tym miejscem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, a podróż, jak zwykle, odbyła się tylko w wyobraźni, z pomocą kolejnej lektury traktującej o moim wymarzonym miejscu do odwiedzenia.

Prawda jest taka, że Ameryka pociąga mnie z jednakową siłą, niezależnie od tego,  czy akurat zawitałam do Nowego Jorku, Chicago, na Alaskę, Hawaje, czy też w okolice południowego Kentucky. Nie ma też znaczenia, czy siedzę w jednym miejscu, czy też podróżuję wzdłuż, wszerz, po skosie czy wokół całego kraju. Niedawno maszerowałam z północy na południe, poczynając od Kanady, a kończąc w Meksyku. Tym razem trochę po skosie wyruszyłam z Chicago, i szlakiem nieistniejącej już w oryginalnej odsłonie Route 66 dojechałam aż do Los Angeles.

Oprócz spędzenia (albo nawet zamieszkania na stałe) kilku dni w Nowym Jorku, moim największym marzeniem jest odbycie samochodowej podróży w poprzek Stanów Zjednoczonych. W ogóle nic mnie tak w życiu nie cieszy, jak bycie z podróży, chociażby to były tylko dwie godziny na Zakopiance, albo dwie doby w autokarze w drodze do Grecji. Sam fakt przebywania w środku lokomocji już dodaje mi energii. Uwielbiam obserwować zmieniający się krajobraz, uciekające kilometry i poczucie, że wszystkie kłopoty zostawiłam za sobą, na starcie. Kocham wszystko, co jest z tym związane – łącznie z niezdrowym jedzeniem, kawą ze stacji benzynowej i parkingami w samym środku niczego. Jedynym, czego nie lubię, to brudnych toalet, ale to też jest część atrakcji, co nie? A w myślach dodaję teraz do tego wszystkiego obserwowanie jak swojski krajobraz Massachusets zamienia się powoli w Dziki Zachód Oklahomy i Teksasu, pustynną Nevadę i Arizonę, kończąc na brzegu oceanu gdzieś w metropolii LA. A po drodze – typowe amerykańskie burgery, burze pisakowe, lokalne atrakcje typu największy przydrożny hot-dog, obskurne motele. Możecie nazwać mnie wariatką, ale to mnie właśnie najbardziej kręci.

Na razie taka podróż jeszcze nie wchodzi w  grę (ale zaczęłam zbierać, mam już 230 zł), więc muszę się zadowolić faktem iż komuś innemu udało się na koszt wydawcy odbyć taką podróż, porobić zdjęcia, a następnie opublikować książkę, która we wciągający, zabawny i przemawiający do wyobraźni sposób mentalnie mnie w taką podróż zabierze. Olińskiemu się udało (podziwiam zwłaszcza za wydębienie pieniędzy od wydawcy). Chociaż przeczytałam ją ciurkiem, to jest to taki rodzaj lektury, do której można wracać po wielokroć, otworzyć w dowolnym miejscu, i na chwilę przenieść się gdzieś na Route 66, kwintesencję zmotoryzowanej Ameryki.

Moja ocena: 5/6

Wojciech Orliński Route 66 nie istnieje
Wyd. Pascal

Bielsko-Biała 2012

4 komentarze:

  1. Nominowałam cię do Liebster Biog Award :)
    Mam nadzieję że w wolnej chwili odpowiesz na nominację :)
    http://poczytajmycos.blogspot.com/2015/07/liebster-blog-award-2-oraz-3.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisana książka. Pomimo, ze nie jestem aż taką wielbicielką USA jak Ty, czytałam z ogromną przyjemnością. A te zdjęcia... Śliczności :)

    OdpowiedzUsuń