O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

poniedziałek, 19 listopada 2012

Stosik krakowsko-katowicki



Miało nie być więcej stosików w tym roku, miał być zakaz pożyczania książek, ale jak tu nie pożyczać, kiedy biblionetkowicze krakowscy i katowiccy postanowili urządzić spotkania dzień po dniu w ubiegły weekend? I na te spotkania przynieśli wspaniałe książki, o których się od dawna marzyło? I kilka takich o których istnieniu się wprawdzie nie wiedziało, ale mimo to po jednym rzucie oka się poznało, że to jest TO. Poza tym zdarzył się DZIEŃ, KIEDY ZA WSZELKĄ CENĘ CHCE SIĘ KUPIĆ KSIĄŻKI, oraz premiera dawno wyczekiwanej powieści. Aha, i wizyta w bibliotece. I uzbierało się:

Zdjęcie słabej jakości, wykonane w pośpiechu, bo parapet groził katastrofą budowlaną


1.       Rymowanki dla dużych dzieci – Wisława Szymborska – przeczytana już w pociągu, recenzja  wkrótce. Pożyczka katowicka.
2.       Co to jest wątośle? – Tomasz i Bartosz Minkiewicz – recenzja tutaj. Pożyczka krakowska.
3.       Trzynasta dama – Jose Carlos Somoza – Czytałam tego autora „jaskinie filozofów”, bardzo mi się podobała, toteż gdy to pojawiło się na stole, musiałam pożyczyć. Pożyczka katowicka.
4.       Trafny wybór – J. K. Rowling – jeden z nielicznych zakupów, długo oczekiwana premiera.
5.       Droga cienia – Brent Weeks – prezent biblionetkowo-mikołajowy, książka podróżna, zwiedziła Sztokholm.
6.       Patologia normalności – Erich Fromm – zakup związany z praca magisterską.
7.       Dama z jednorożcem – Tracy Chevalier – od dawna chciałam przeczytać. Pożyczka katowicka.
8.       Niewypowiedziany – Mari Jungstedt – zakup w DNIU, W KTÓRYM CHCE SIĘ KUPIĆ KSIĄŻKI.
9.       44 Scotland Street – Alexander McSmith – jak wyżej.
10.   Jajko księżyca – Zofia Beszczyńska – niekontrolowana przesyłka katowicko-krakowska, u mnie przejazdem, ale zapowiada się ciekawie.
11.   Dziewczyna w tunelu – A. Roslund, B. Hellstrom – prezent urodzinowy od rodziców.
12.   Lustra miasta – Elif Safak – wizyta w bibliotece. Czytałam kiedyś „Pchli pałac”, bardzo mi się podobał styl tej autorki. Żeby nie było, inna jej powieść leży od kilku lat na półce nie przeczytana.
13.   Muzyka duszy – Terry Pratchett – miało jechać do Sztokholmu, ale nie pojechało.
14.   Detektywi na tropach zagadek historii – Jan Widacki – od dawna chciałam przeczytać. Pożyczka katowicka
15.   Co do grosza – Jeffrey Archer – jak wyżej. Jak wyżej.
16.   Studnia bez dnia – Katarzyna Enerlich – jak wyżej.
17.   Agnes Grey – Anne Bronte - niekontrolowana przesyłka katowicko-krakowska, u mnie przejazdem, ale zapowiada się ciekawie.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zapomniała jeszcze o dwóch książkach, dlatego dodaję erratę do stosika:



1.       Ptaszyna – Dezso Kosztolanyi – wizyta w bibliotece w związku z wyzwaniem Book-trotter.
2.       Cudotwórcy, kapłani hochsztaplerzy – Olgierd Budrewicz – wizyta w bibliotece, interesująca tematyka.
A dodatkowo zakładka z łosiem i „cóś” biblionetkowy.

Oczywiście, żeby nie było, nie przeczytałam jeszcze wszystkiego z poprzedniego stosika. Śmiem twierdzić, że żaden zamieszczony na tym blogu stosik nie został do końca przeczytany. Można zadać sobie pytanie, po co zatem je publikować? Można, ale nie będę. Wolę wierzyć, że kiedyś to wszystko pochłonę.

Miłego popołudnia!

niedziela, 18 listopada 2012

Absurd po krakowsku



Po raz kolejny w moje łapki trafił nietypowy przewodnik po Krakowie – „Co to jest wątośle?”. Pierwszy raz przeczytałam tą niewielką książeczkę w zeszłym roku, na stojąco, podczas codziennych wizyt w księgarni. Po wczorajszym spotkaniu biblionetkowym w Krakowie udało mi się ją pożyczyć i przeczytać po raz drugi, tym razem na siedząco. I bawił mnie tak samo jak za pierwszym razem.

W podtytule autorzy zaznaczają, że jest to najśmieszniejszy przewodnik po Krakowie. I trudno się nie zgodzić. Chociaż jednak humor jest to spod znaku pana Mazana, to jednak informacje zawarte w książeczce należy dzielić przez 10, brać z przymrużeniem oka i najlepiej o tyłu. Panowie Minkiewicz napisali troszkę alternatywną historię miasta, opisali najważniejsze jego atrakcje w sposób, powiedzmy, nieszablonowy, oraz przełożyli z polskiego na nasze niektóre legendy miejskie, nie lękając się dodać parę nowych. Następnie dołożyli urocze, zabawne ilustracje  i tak powstało „Wątośle”. Jako źródło wiedzy o Krakowie raczej nie polecam, ale jako rozrywkę – jak najbardziej. Pierwszą połowę przeczytałam w autobusie i powiem jedno: tak rechotać przy ludziach to mi się jeszcze nie zdarzyło. Autorzy zapewniają też czytelnikom wyrafinowaną rozrywkę – nawet ci zapoznani z historią i sztuką Krakowa mogą mieć problemy w odróżnieniu co w tej książce jest prawdą, a co zmyśleniem.

Polecam:
- wielbicielom dobrego humoru
- miłośnikom Krakowa
- turystom jako nieszablonową pamiątkę z Krakowskiego Grodu

Na koniec garść cytatów:
Po przedstawieniu mu manifestu komunistycznego „Kraków – zwany Spartą Pokoju – odmówił i obalił komunizm w 1989 roku.”
„ W zabytkowych krakowskich świątyniach obowiązuje stare prawo zwyczajowe qui tacet, consentire videtur, według którego wszystko, co znajduje się na terenie kościoła, do niego należy. Gdy będziecie więc podziwiali wnętrze wybranej katedry lub bazyliki, może do was podejść osoba duchowna i odebrać: kamerę wideo, portfel czy choćby okulary od Gucciego. Odebrać na zawsze.”
„Lotnisko (krakowskie) jest dość małe, ale nie zaszkodzi udawać, że jesteś zagubiony w hali odpraw – pozyskasz tym sympatię tubylców.”

Moja ocena: 5/6

Tomasz i Bartosz Minkiewicz Co to jest wątośle? Czyli najśmieszniejszy przewodnik po Krakowie
Wyd. Nowy Rynek
Kraków 2009

sobota, 17 listopada 2012

Podróże z Ryszardem Kapuścińskim



Chyba największy zachwyt związany z Kapuścińskim przeżyłam w pociągu relacji Montserrat – Barcelona. Pociąg oczywiście pełen turystów, hiszpańskich i zagranicznych. Po jednej stronie przejścia – trójka Polaków, po drugiej Francuzi i Hiszpanie, między nami rozwrzeszczana grupa nastolatków z Niemiec, ale o wyglądzie typowo tureckim.  Pasażerowie coraz to spoglądają na zegarki, czy długo jeszcze będą musieli wysłuchiwać tych wrzasków? A może Niemcy wysiądą wcześniej? Niektórzy próbują spać, jeden z Hiszpanów natomiast pogrążony jest w lekturze. Co można czytać z takim zapałem, że nawet decybele wydobywające się z gardeł naszych zachodnich sąsiadów nie były w stanie oderwać go od lektury? Podróże z Herodotem Ryszarda Kapuścińskiego, przekład kataloński. Trudno o lepszy komentarz do sytuacji w pociągu!

Podróże z Ryszardem Kapuścińskim to zbiór wspomnień o pisarzu i jego książkach, nietypowo stworzony przez jego tłumaczy. Czemu nietypowo? Bo mimo, iż w tym temacie coraz więcej się mówi, to wciąż tłumacz stoi gdzieś w cieniu, a jego starania są niedostrzegane i niedocenianie. Daleko szukać nie trzeba – na tym blogu chyba jeszcze nigdy nie pojawiła się wzmianka o tłumaczu – ale od dziś się to zmieni!

Tłumacze Kapuścińskiego okazują się na kartach tej książki nie mniej barwni niż sam autor. Nie wiem, czy to jego literatura tak się im udzieliła, czy też wyzwanie tłumaczenia jego książek mogły podjąć się tylko osoby bratnie z nim duchem. Fakt, że opowieści z frontu tłumaczenia Cesarza, Imperium, Podróży z Herodotem i innych zaciekawiają na równi z opowieściami Mistrza z wypraw do państw pogrążonych w wojnie. W swoich tekstach dotykają różnych tematów, kwestii, problemów – opowiadają, co najtrudniej było przetłumaczyć, ale i wspominają o trudnościach stających na drodze do publikacji tych tłumaczeń. I to nie tylko w krajach byłych (ówczesnych) demoludów, ale i na Zachodzie. Bo kto w USA będzie chciał czytać reportaż napisany przez Polaka, który traktuje o Etiopii? Autorzy piszą tez o swoich spotkaniach z pisarzem, o tych pierwszych i o dalszych, pielęgnujących wieloletnie przyjaźnie. Niektórzy pisali o Mistrzu, inni o człowieku. Wielu wspomina też jego małżonkę, Alicję.  I, co ciekawe, większość z tych opowieści zahaczała o Kraków.

Można by pisać długo o tej książce, jak i o samych dziełach Kapuścińskiego. Ale najlepiej przeczytać ją samemu, w zaciszu domowym czy w zatłoczonym autobusie. Bo do Kapuścińskiego zachęcać nie trzeba, do tego tłumaczy – tak. Bo warto.  Ja swoje Podróże z Herodotem odbyłam dzięki uprzejmości przyjaciół, za co dziękuję z tego miejsca.

PS Właściwie przed przeczytaniem tej książki jedyne, co zwróciło moją uwagę na temat tłumaczeń, to blog Agnieszki, która zamieściła kilka nieprzetłumaczalnych słów niemieckich i dała nam jasno do zrozumienia, jakie wojny musi prowadzić każdego dnia. Drugi tłumacz, który zaznaczył swoją obecność, to Andrzej Polkowski, tłumacz Harrego Pottera, który na końcu każdego tomu zamieszczał „Krótki poradnik dla dociekliwych”, gdzie wyjaśniał, skąd takie a nie inne nazwy własne w powieści i jak ciężko było je przetłumaczyć. Przed obojgiem pragnę teraz dygnąć – kapelusze z głów!

Moja ocena: 6/6

Podróże z Ryszardem Kapuścińskim. Opowieści trzynastu tłumaczy.
Red. Bożena Dudko
Tłumaczy – multum :)
Wyd. Znak
Kraków 2007

środa, 14 listopada 2012

Łosie i trzy korony - parę słów o Sztokholmie



Jak zapewne niektórzy zauważyli, przez kilka ostatnich dni byłam nieobecna w blogowym świecie, gdyż postanowiłam wybrać się na kilka dni do Sztokholmu na zasadzie „akcja spontan” – takie są chyba najlepsze. :)



Sztokholm leży na 14 wyspach, które łączy 53 mosty. Jest to stolica Szwecji, a przez niektórych Sztokholm nazywany jest też stolicą Skandynawii. Jest to siedziba władz państwowych oraz rodziny królewskiej oraz scena wielu szwedzkich kryminałów. Praktycznie na każdym kanale zacumowane są różnej wielkości łodzie, robiąc wrażenie że miasto to jeden wielki port.

Typowy widok w Sztokholmie


Spędziłam w stolicy Skandynawii niecałe 3 dni, toteż trudno o porządne podsumowanie prawie nie poznanego miasta – Sztokholm jest olbrzymi i w trakcie mojego krótkiego pobytu zaledwie udało mi się liznąć jego atmosfery i poznać kilka najważniejszych miejsc. Mimo skrupulatnego planowania nie udało nam się z kumpelą zobaczyć wszystkiego, co planowałyśmy, gdyż poza sezonem większość muzeów i atrakcji otwarta jest tylko kilka godzin dziennie i fizyczną niemożliwością było zdążyć wszędzie. Mimo to, z pomocą Karty Sztokholmskiej, odwiedziłyśmy 7 muzeów (sensu largo) i pojeździłyśmy świetnie zorganizowanym metrem. Szczerze polecam tą Kartę, to jedna z lepszych tego typu, na jakie natrafiłam.

Zamek królewski
Udało nam się zwiedzić przede wszystkim Zamek Królewski. Skarbiec robi wrażenie, o wiele większe niż ten na Wawelu, głównie dlatego, że Szwedom nikt nie ukradł koron i mieczów koronacyjnych – przed wizytą na tej ekspozycji nawet nie przypuszczałam, że istnieją takie wielkie diamenty. Niesamowite jest też to, że te korony wciąż są używane – wprawdzie Szwedzi zarzucili zwyczaj koronacji, ale przy każdej większej okazji korona leży obok króla na poduszce i świadczy swoją obecnością. Z kolei po wyjściu z podziemi i udaniu się na zwiedzanie komnat królewskich gość może się lekko zdziwić widząc… niebieskiego Indianina. Ot, lokalne kuriozum, żaden zamek się bez niego nie obejdzie. Sam Zamek robi wrażenie rozmiarem – w końcu gdzieś trzeba pomieścić te 608 komnat! Ponieważ zamek jest wciąż siedzibą króla i ważniejszych urzędów i instytucji, tylko niewielka część sal była dostępna dla zwiedzających, ale nawet te kilka wystarczyło, by przekonać zwiedzających, że król Szwecji wielkim królem jest.

Ratusz
Odwiedziłyśmy również ratusz, który przypomina trochę latanię morską, trochę kościół, a od środka – pałac Dożów. Pełni funkcję nie tylko atrakcji turystycznej, ale i  miejskiego ośrodka władzy, dlatego wraz z przewodniczką prześlizgiwaliśmy się przez kolejne sale, próbując nie przeszkadzać. W sztokholmskim ratuszu możesz wziąć ślub w… 45 sekund. Nie musisz być Szwedem, musisz być natomiast cierpliwy, bo na termin czeka się tutaj rok. Coś dla ludzi nie cierpiących długich ceremonii. W największej sali budynku co roku odbywa się bankiet dla laureatów Nagrody Nobla – jako, że Unia otrzymała ostatnio Pokojową Nagrodę, można powiedzieć, że my również byliśmy w ratuszu honorowymi gośćmi :).

Vasa
Czym byłaby wizyta w Sztokholmie bez zobaczenia pięknego statku Vasa. Jest to wspaniały okręt, wybudowany w XVII wieku, kunsztownie ozdobiony i kiepsko zaprojektowany. Poszedł na dno w 20 minut od rozpoczęcia swego dziewiczego rejsu – nawet nie zdążył wypłynąć z portu. W całości przeleżał 300 lat na dnie sztokholmskiego portu, by w 1961 zostać wyciągniętym na powierzchnię, następnie zrekonstruowanym i udostępnionym zwiedzającym.  Wokół niego stworzono bardzo ciekawą wystawę, gdzie między innymi Szwedzi uznali za stosowne zadać sobie jedno, bardzo ważne pytanie: czy zatonięcie Vasy było wolą Boga czy efektem złośliwych działań Polski? Nie ma to jak wybudować lipny okręt a potem oskarżyć o jego zatonięcie państwo po drugiej stronie Bałtyku.

Gamla Stan

Choinka na rynku - Sztokholm jest gotowy na Boże Narodzenie
Ale obok zamkniętych ekspozycji na zwiedzanie Sztokholmu składa się również wałęsanie się po starym mieście – Gamla Stan – którego wąskie uliczki obsadzone są sklepikami z najpiękniejszymi pamiątkami, jakie kiedykolwiek widziałam. I świątecznie ozdobione. Całe miasto jest już jedną nogą w świątecznej gorączce – zewsząd mrugają do nas mikołaje, renifery, choinki, obłędnie piękne ozdoby choinkowe i śnieżynki. Przeważnie nie wpadam z zakupowy szał w sklepikach dla turystów, ale w tamtejszych sklepach można było stracić całą fortunę (i życie, bo mało mi serce nie pękło, że nie uda mi się przewieźć pięknej bombki w kształcie pegaza i nie mogę jej kupić).

Poza dekoracjami świątecznymi całe miasto krąży wokół kilku symboli – trzy korony, łosie, Vikingowie, łosie, koniki z Dalarny, łosie, statek Vasa, ło… no, wiecie. Poza tym, kończąc ten przydługi post, najbardziej zaskoczyła mnie atmosfera miasta. Czytając szwedzkie kryminały, odniosłam wrażenie, że Sztokholm jest dosyć ponurym, posępnym miastem – tymczasem biurowce, sklepy, jasno oświetlone ulice sprawiają, że jest to jedna z najpiękniejszych i nowoczesnych europejskich stolic, jakie widziałam. I na pewno nie była to moja ostatnia w niej wizyta.

Jedna z wystaw prezentująca kolekcję świeczek z dekoracją
W jednej z kawiarni serwowano caffe latte w misce