O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

sobota, 5 listopada 2016

Raport z pewnego czytania

Dawno, dawno temu opublikowałam post pt. „197 książek”. Był to post o 197 nieprzeczytanych książkach, które zalegają na moich półkach. To było chyba w 2015 roku, od tego czasu lista zdążyła spuchnąć do 230 pozycji i wciąż rośnie, aczkolwiek coraz wolniej. To była długa i ciekawa podróż, co więcej, nie jestem nawet w jej połowie, ale już mogę Wam co nieco o niej opowiedzieć. Zatem, zapraszam do czytania kilku subiektywnych uwag z postępów z prac.

1.       Zrobienie listy było kamieniem milowym całego procesu. Tak, po jej sporządzeniu dalej kupowałam książki, tak, po jej sporządzeniu przez kilka miesięcy wciąż nie czytałam swoich starych książek, ale sam fakt istnienia listy poniósł za sobą długofalowe skutki. Przede wszystkim, dowiedziałam się, ile tego tak naprawdę jest. Więcej, niż przypuszczałam. Po drugie, mogłam od tego momentu monitorować, co się w temacie dzieje. A wierzcie mi, uzyskanie kontroli nad elementem swojego życia, nad którym się wcześniej nie miało żadnej kontroli, daje niesamowitego kopa do działania.
2.       Na moich półkach znajdują się niesamowite opowieści. Historie, o których nawet nie wiem, że tam są, bo zapomniałam już, kiedy i po co je kupiłam. Nie wiem, o czym są. Jedynie ich okładki przelatywały mi przed oczyma przy okazji sprzątania czy przeprowadzki. Każde takie odkrycie jest porównywalne do wykopania skarbu w ogródku. Po co przynosić nowe pozycje z bibliotek, księgarni, od znajomych, kiedy takie klejnoty jak Intryga małżeńska Jeffrey’a Eugenidesa albo Heban Ryszarda Kapuścińskiego czekają tylko, by je ktoś otworzył?
3.       Nie ma nic złego w kupowaniu książek. Złe jest to, że kupujesz pozycję, o której nic właściwie nie wiesz, której nie chce od razu przeczytać,  tylko dlatego, że jest na promocji i jakiś bloger o niej mówił. Albo kojarzysz okładkę. Albo system rekomendujący Ci ją pokazuje. Nie mówię, że jest to łatwe – zajęła mi ponad rok by dojść do momentu, w którym jestem teraz – kupuję to, co chcę przeczytać teraz. Czytam. Odkładam na półkę. Żadnych zaległości. Poza tymi 180, które mi jeszcze zostały…
4.       Wyznaczanie celu. Dawno temu wypisałam sobie listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, a na niej znalazło się głębokie pragnienie, by kiedyś wejść do księgarni i kupić książkę, wiedząc, że w domu mam wszystko przeczytane. To musi być obłędne uczucie, które obecnie jest bardzo oddalone w czasie, ale liczę, że kiedyś mi się uda. To jest mój cel, przeczytać te wszystkie zaległe książki, żeby móc kiedyś doświadczyć tego przeżycia.
5.       Nie wszystkie książki ze mną zostaną. Chociaż w inne sfery życia powoli wtłaczam założenia minimalizmu, w kwestii moich książek minimalizm pozostaje poza marginesem. Lubię moje książki, co więcej, lubię dawać im kolejne życia i pożyczać na prawo i lewo. Właściwie nie ma już książek, którym nigdy nie pożyczam, niektóre tylko zarezerwowane są dla bliższych znajomych. Policzyłam kiedyś, że na raz z mojej biblioteczki korzystało około 40 osób. Dlatego nie żałuję, że mam tyle pozycji, nie zamierzam okrawać mojej kolekcji zbyt drastycznie i na pewno z czasem znów będę ją rozbudowywać. Ale niektóre książki odejdą w świat. Nie ma sensu trzymać czegoś, czemu dałam ocenę 1/6, na pewno nie pożyczę tego nikomu, kogo znam, ale może gdzieś znajdzie się ktoś, kto oceni daną pozycję bardziej pozytywnie?

Też czytacie swoje półki? Jak Wam to idzie? Dodajcie pod spodem swoje uwagi na temat czytania zaległych pozycji!

środa, 2 listopada 2016

"To musi być miłość" Sharon Owens

Nikt nie lubi, kiedy jeden z naszych ulubionych autorów rozczarowuje. A nawet jeśli nie ulubionych, to takich, co do których miało się zaufanie, że dostanie się konkretny typ powieści konkretnej jakości. Wiadomo, nie każdemu się wszystko musi podobać itd. ale to co miałam okazję przeżyć przy okazji lektury To musi być miłość to był prawdziwy horror. Nie mówię o gatunku.

Przeczytałam do tej pory trzy książki Sharon Owens, irlandzkiej pisarki obyczajówek – dwie bardzo mi się podbały, Tawerna przy Klonowej oraz Herbaciarnia pod Morwami. Trzeci nie była zachwycająca, ale poprawna. Natomiast to, o czym dziś piszę, to koszmarek najgorszego sortu. Naprawdę. Drukarka płakała jak to wypluwała. Nastawiałam się na powieść obyczajową z wątkiem romantycznym. No jest: Sarah (Sara? Redaktor nie mógł się chyba zdecydować) za kilka dni wychodzi za mąż, za bogatego właściciela ziemskiego. W oczekiwaniu na swój bajkowy, zimowy ślub przez przypadek dowiaduje się, iż jej narzeczony wciąż kocha swoją zmarła przed laty żonę. Zatem zostawia cały śmietnik do uprzątnięcia swojej przyjaciółce, a sama ucieka ze szkockiego dworu prosto do uroczej, irlandzkiej chatki, gdzie postanawia zastanowić się nad swoim życiem i jakoś je uporządkować. Aha, przed ślubem rzuciła pracę, a mieszkała w wypasionym apartamencie swojego narzeczonego, zatem teraz nie ma pracy, nie ma domu i wydaje całe oszczędności na wynajęcia chatki na irlandzkim wybrzeżu. Ma sens, co nie?

Na miejscu oczywiście od razu pierwszego dnia skrada serce miejscowego mechanika, oraz znajduje trzy przyjaciółki, które po kilku chwilach znajomości opowiadają jej o wszystkich swoich sekretach i przyjmują do swojego klubu książki. Gdyby to było tyle, i tak byłoby dużo i głupie, ale w tym momencie autorka postanawia, że zrobi „literacki” odpowiednik strogonowa – wrzuca wszystko i miesza. Jest zatem nieszczęśliwa miłość, bezpłodność, ucieczka przed przeszłością, ślub, zbrodnia, heroina, Nowy Jork, fikuśne przebieranki, tajemnica sprzed lat, lawendowy dom, bankructwo, oszustwo, zdrada i wszelkiej maści inne dramaty. A to wszystko napisane prymitywnym językiem dwunastolatki tworzącej wypracowanie domowe (tu się zastanawiam nad rolą tłumacza, bo jednak ta pisarka tak nie pisze…) Wymieszane jest to wszystko tak, że od połowy czytałam tą książkę już tylko dla masochistycznej przyjemności, porównywalnej z usilnym trącaniem językiem bolącego zęba.

W charakterze zgniłej wisienki na tym torcie ze śledzia dodać można, że książka była wydaja niechlujnie, pełno w niej literówek, nie mówiąc już o drobnych błędach fabularnych i pomylonym tytule w blurbie na tylnej okładce. Nie sposób nie pomyśleć, iż jest to książka, której nikt nie wydał. Ta książka się przytrafiła. Drukowali masę innych rzeczy i gdzieś zaplątało się i to. Fabuła, jakby autorka miała bliski termin w kontrakcie i musiała COŚ napisać, żeby nie płacić kary. Tłumaczenie toporne. Praca redaktora niewidoczna na tle licznych pomyłek i pomyłeczek. I na koniec na tylnej okładce entuzjastyczna recenzja… innej książki tej autorki.

Nie wiem, czy będę miała odwagę cywilną, by jeszcze kiedyś przeczytać cokolwiek autorstwa Sharon Owens.
Moja ocena: 1,5/6 (to pół za to, że jednak doczytałam do końca, jedynki są zarezerwowane zwykle na tych niedoczytanych)

Sharon Owens To musi być miłość
Tłum. Alina Siewior-Kuś
Wyd. Książnica
Katowice 2009


poniedziałek, 31 października 2016

ANIELSKI KONKURS - WYNIKI!!!!!!!!!!!!!!!

Prosta recepta na to, by sobie życie utrudnić – zorganizuj konkurs i poproś uczestników, żeby napisali coś od siebie, a Ty wybierzesz jedną najlepszą wypowiedź.
Będzie łatwo, mówili. Będzie fajnie, mówili.

KAŻDY Anioł Stróż które mi opisaliście (i każdy opis sensie technicznym) był wspaniały, i każdy zasługuje na pierwszą nagrodę. Ale niestety na stanie jest tylko jeden egzemplarz do wygrania, toteż po intensywnym procesie myślowym wybrałam tą jedną osobą wraz z jej Aniołem, do której powędruje „Siła niższa”. A jest nią:


Katarzyna Dela


Twój rudowłosy Anioł i jego nietypowe podejście do Twojego bezpieczeństwa, jak również niezwykle poetycki język pozostawiły mnie pod wielkim wrażeniem. Mam nadzieję, że powieść Ci się spodoba J

Pozostałym bardzo, bardzo dziękuję za udział w konkursie. Każde z Was przyłożyło się do odpowiedzi, przekraczając 1000-krotnie moje najśmielsze oczekiwania. I chociaż nie mogłam nagrodzić większej liczby osób, cieszę się, że chociaż każde z Was zostanie ze swoim Aniołem Stróżem.

A gdyby ktoś się zastanawiał, to mój Anioł Stróż, pomijając fakt, że jest dumny i blady, często musi wyglądać właśnie tak:



piątek, 28 października 2016

„Siła niższa” – ANIELSKI KONKURS

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uroboros, a poniekąd i mojej nieogarniętości, niniejszym mam przyjemność ogłosić konkurs!

Nie byle jaki konkurs, KONKURS ANIELSKI, w którym do wygrania jest dożywotni egzemplarz powieści „Siła niższa” Marty Kisiel vel. Ałtorki,  stanowiącej (powieść, nie Ałtorka) godną kontynuację „Dożywocia”, na którą wszyscy czekaliśmy.



Regulamin konkursu:
1.       Organizatorem konkursu jestem ja, natomiast nagrodę ufundowało Wydawnictwo Uroboros (Grupa Wydawnicza Foksal).
2.       Do wygrania jest 1 (słownie: jeden) egzemplarz powieści Marty Kisle „Siła niższa”. Organizator zastrzega sobie możliwość pomazania powieści przez Ałtorkę, jak Bóg da.
3.       Czas trwania konkursu: 28-30 października 2016 roku.
4.       Zasady uczestnictwa: umieszczenie komentarza pod niniejszym postem, zawierającego kolejno: wyrażenie chęci przystąpienia do konkursu, odpowiedź na pytanie konkursowe, adres e-mail do kontaktu w przypadku wygranej.
5.       Nie są wymagane żadne inne działania typu lajkowanie fanpejdża lub dodawanie do obserwowanych. Wszelkie takie działania będą mile widziane, ale pozostaną bez wpływu na wynik konkursu.
6.       Zgłoszenia można zamieszczać do północy z 30 na 31 października 2016 roku (liczy się godzina zamieszczenia komentarza według zegara blogspota).
7.       Ogłoszenie zwycięzcy nastąpi w poniedziałek, 31 października 2016 roku.
8.       Zwycięzca zostanie wyłoniony przez mnie, drogą myślenia.
9.       Po potwierdzeniu wygranej i uzyskaniu adresu pocztowego zwycięzcy zostanie przesłana nagroda drogą listu poleconego.

Widać, że pisał to prawnik w stanie lekkiego upojenia „Siłą niższą”, prawda?

A teraz najważniejsze – pytanie konkursowe:

Jaki byłby/jest Twój Anioł Stróż?

Odpowiedź może zawierać opis powłoki zewnętrznej Anioła, jego sfery emocjonalnej, duchowej, psychicznej, hobby, ewentualne dziwactwa i choroby.

Najciekawszy opis Anioła Stróża zostanie przeze mnie nagrodzony „Siłą niższą”.



Czyli podsumowując w skrócie: piszecie pod tym postem „Biorę udział w konkursie” lub ekwiwalent, opisujecie Anioła, dodajecie adres e-mail i czekacie na ogłoszenie wyników w poniedziałek 31 października 2016 roku. Powodzenia!!!!!!!!!!

środa, 26 października 2016

Marta Kisiel "Siła niższa"

Czy ktokolwiek kto czytał był Dożywocie przez chwilę chociażby przypuszczał, że ewentualna kontynuacja będzie jakaś kiepska czy coś? Ewentualna, bowiem Ałtorka wystawiła nas, Czytelników, na nie lada próbę wytrzymałości, każdemu z nas przydała niemalże anielską cierpliwość, każąc czekać na Siłę niższą sześć lat. Sześć lat! I jak tu się nie zmienić w tym czasie w pradawnego stwora, co w sercu budzi grozę?

Ano, my postarzeliśmy się o sześć lat, jednak w życiu Konrada Romańczuka i reszty ferajny upłynęło ich niespełna dwa. Po… pewnych wydarzeniach (nie ma spoilera, nie ma spoilera) dożywotnicy i ich człowiek zamieszkują teraz nieznaną z nazwy czy adresu willę. Chociaż oryginalna grupa wokalno-wkurzająca sama w sobie spełniała wszelkie standardy unijne, Ałtorka postanowiła dodać do niej kilka nowych potworów, w tym trzy widma żołnierzy Wehrmachtu, kobietę w ciąży i dodatkowego Anioła Stróża. Jakby jeden Anioł w rodzinie nie wystarczył.. Wbrew powszechnej opinii, taki anioł to wcale nie jest takie misiu, misiu, fajnie, zero stresów. A dwa anioły, o zupełnie sprzecznych osobowościach, to materiał nie tylko na konflikt zbrojny, ale i na kolejną część Dożywocia.

Podczas lektury nie sposób się nie pochylić nad rzeczonym problemem Anioła Stróża w kontekście szerszym niż tylko dziecięca modlitwa przed snem. Na ile taki Anioł kształtuje człowieka, a na ile człowiek Anioła? Czy człowiek może żyć bez Anioła? Czy Anioł może żyć bez człowieka? I wreszcie, to najważniejsze, kluczowe dla ludzkości pytanie: czy ważniejsza jest zdrowa żywność czy zastrzyk ponadprogramowych cukrów i grzańca z tegesem?

Jeśli ta recenzja nie ma dla Ciebie za grosz sensu, to zapewne jeszcze nie trafiło Ci w ręce Dożywocie, a zatem czym prędzej to nadrób, by z rozkoszą w sercu i słodyczami w woreczku zasiąść do lektury Siły niższej, która, o ile to w ogóle możliwe, jest chyba nawet kapkę, odrobinę, ździebko lepsza od swojej sławnej poprzedniczki.

A ja się teraz pytam, kiedy kolejny tom?

PS A tu kilka cytatów na zajawkę:

"Kto rano wstaje ten idzie po bułki"

"W d..ie przegród nie ma"

"Na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje"

"Dział windykacji i innych form prześladowań"

"(Krakers) wierzy w bomby kaloryczne dalekiego zasięgu jako uniwersalną gwarancję powszechnego szczęścia i pokoju między narodami i gatunkami świata"

Telegram od Licha


Moja ocena: 6/6

Marta Kisiel Siła Niższa
Wydawnictwo Uroboros

Warszawa 2016

poniedziałek, 24 października 2016

"Potem" Rosamund Lupton

Niesamowite jest to, jak wiele jest książek na moich półkach, o których nie wiem nic. Nie tylko jeszcze nie zakręciłam się wokół nich wystarczająco, by je przeczytać, ale nie wiem, skąd się u mnie wzięły, kiedy je kupiłam, gdzie, za ile, i tak właściwie po co? Nie chodzi mi o to, że na to nie zasługują (bywa różnie), ale jaki proces myślowy przebiegał przez moje szare komórki, kiedy płaciłam za książkę, o której nawet nie wiem, o czym jest. Ba, często nawet nie wiedziałam jaki to gatunek.

Chciałabym kiedyś napisać coś więcej o tym intensywnym procesie, który się u mnie ostatnio odbywa, czyli o czytaniu olbrzymiej (w porównaniu do lat ubiegłych) ilości zalegających od lat nieprzeczytanych książek, bo jest to zaiste przygoda godna co najmniej Bilbo Bagginsa. Ale o tym innym razem, dziś będzie o takiej właśnie książce: nie wiem, kiedy ją kupiłam, nie wiem gdzie, nie wiem czy była przeceniona, czy wzięłam ją prosto z półki „Nowości”. Wiem tylko, że Rosamund Lupton swego czasu była niezwykle popularna, a jej pierwsze dwie powieści Siostra i Potem przewijały się przez książkowe blogi niczym scenariusz „ósmego” Pottera dzisiaj.

Wiedziała, że ma ładną okładkę. Nie wiedziałam, że fabuła toczy się na przedmieściach Londynu. Nie wiedziałam, że to thriller. Nie wiedziałam, że będą tu lekkie elementy nadprzyrodzone, ani że jest to powieść napisana w pierwszej osobie. Wiem natomiast teraz, że czasem takie wskoczenie w książkę, o której nic się nie wie, potrafi być oczyszczającym i niezwykłym doznaniem.

Grace jest żoną i matką dwójki dzieci – kilkuletniego Adama i nastoletniej Jenny. Kiedy ta druga zostaje uwięziona w płonącej szkole, Grace nie waha się długo i wbiega do szalejącej pożogi by ratować swoje dziecko. Obie odnoszą poważne obrażenia i zostają przewiezione do szpitala. Coś dziwnego jednak ma tam miejsce. Podczas gdy okaleczone ciała spoczywają w szpitalnych łóżkach, podłączone do rurek i ekranów, Grace i Jenny, niewidoczne dla innych, przemierzają korytarze szpitala, próbując dociec kto i dlaczego podpalił szkołę i zniszczył ich rodzinę.

Nie będę kłamać – pierwsze 100 stron przeczytałam trochę na siłę, przeszkadzała mi nie tylko pierwsza osoba, w której książka jest napisana, ale również fakt, iż ta pierwsza osoba cały czas zwraca się do innej osoby – jak dla mnie za dużo się tu działo na poziomie narracji. Jednak kiedy już wgryzłam się w Potem, skomplikowana i tajemnicza fabuła zaczęła mnie wciągać jak bagno. Autorka wprowadza kolejne osoby dramatu, jednak ani przez chwilę nie ma się poczucia, że jest tu zbyt tłoczno, a zakończenie, przynajmniej dla mnie, było przerażające. Powiem tylko, że spokojny sen na tę noc miałam z głowy.

Jesień to dobra pora na takie bogate w intrygę thrillery, dlatego jeśli czujesz takie klimaty i nie wiesz, po co sięgnąć, polecam właśnie Rosamund Lupton.

Moja ocena: 4/6

Rosamund Lupton Potem
Tłum. Agnieszka Wyszochradzka-Gaik
Wyd. Świat Książki

Warszawa 2012

czwartek, 6 października 2016

"Testament Nobla" Liza Marklund

Nie od dziś wiadomo, że na czytelniczą depresję i niechciejstwo najlepiej działają kontynuacja ulubionych serii. A że ostatnio dopadło mnie takie właśnie niechciejstwo, po 4 innych rozpoczętych książkach stwierdziłam, że czas na starą znajomą Annikę Bengtzon. Z powieściami Lizy Marklund znamy się od kilku lat, i zawsze staram się mieć na półce kolejny tom czekający na czas, gdy tylko jej książki jestem w stanie przeczytać.

Testament Nobla to szósta powieść z serii o dziennikarce, pracującej dla tabloidu i poszukującej sensacji by opisać je na łamach swego czasopisma. Tym razem autorka wzięła na tapetę obchody z okazji wręczenia kolejny raz nagród Nobla, najbardziej prestiżowych nagród na świecie. Aż dziw bierze, że po tylu latach świetnej passy szwedzkich kryminałów, z których lwia część ma osadzoną akcję w Sztokholmie, dopiero Marklund, i to w kolejnej części cyklu, podejmuje ten temat, i waży się zbudować wokół tej chwały Szwedów bogatą, wielowątkową aferę polityczno-kryminalną, z wielką nauką i wielkimi pieniędzmi w tle. I tym razem, obok śledztwa, autorka wdraża czytelnika w życie prywatne bohaterki, które jak zwykle budzi we mnie olbrzymie emocje.

Prawdziwy skandynawski kryminał to taki, który mówi o ważnych tematach i pozostawia nas wykończonych emocjonalnie. I chociaż szereg nowszych kryminałów z tej części świata przestaje przypominać swoich poprzedników, to dobrze wiedzieć, że na rynku wciąż dostępna jest klasyka gatunku, a do niej na pewno zalicza się Liza Maklund. Skorumpowane welfare state plus układy rodzinne rodem z czasów Wikingów i tym razem nie pozwoliły mi się oderwać od przygód bohaterki, której na początku nie lubiłam. Teraz, po tych wszystkich latach, jesteśmy wiernymi przyjaciółkami.

Moja ocena: 5,5/6

Liza Marklund Testament Nobla
Tłum. Elżbieta Frątczak-Nowotny
Wyd. Czarna Owca

Warszawa 2011