O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Czy potrafisz utrzymać sekret?

Będąc świeżo po sporym wysiłku intelektualnym (dla zainteresowanych – zdałam mój ostateczny egzamin prawniczy) miałam ochotę, by dla odmiany poczytać coś lekkiego i nie wymagającego ode mnie za dużo myślenia. Wybór padł na książkę Sophie Kinselli, które ostatnio tak ładnie wydaje Sonia Draga. Przeczytałam już kiedyś Świat marzeń zakupoholiczki, który mimo sporej odmienności od filmu bardzo mi się spodobał, zaś w ubiegłe wakacje sięgnęłam po Mam twój telefon, która pozostaje moją ulubioną książką tej autorki. Teraz zaś przyszła kolej na niedawno wydaną Nie powiesz nikomu?.

Kilka miesięcy temu trafiłam na amerykańską recenzję tej książki, zamieszczoną na YouTube, która była na tyle zachęcająca, abym po kilku miesiącach wciąż ją pamiętała. Główna bohaterka, Emma, pracuje na mało prestiżowym stanowisku w jednej z korporacji w londyńskim City. Poznajemy ją u progu kariery, kiedy wreszcie otrzymuje ambitne zadanie do wykonania, które pomoże jej zdobyć awans. Wystarczy powiedzieć, że na tym progu się potknęła, i teraz pozostaje jej smutny powrót do domu. Nie pomaga fakt, że Emma boi się latać, a jest to właśnie ten sposób transportu, jaki zapewnił jej pracodawca. I na pewno nie pomaga inny fakt – w trakcie lotu dochodzi do niezwykle silnych turbulencji, i Emma nieświadomie opowiada wszystkie swoje sekrety obcemu mężczyźnie obok. Wszystkie.  Mężczyźnie, który z kolei okazuje się być jej szefem… Zatrzymajmy się tutaj na chwilę, aby wyobrazić sobie, co byśmy czuli, gdyby coś takiego przydarzyło się nam.

Cóż, Emma nie jest może najbardziej rozgarniętą postacią literacką, ale jest urocza i nie sposób jej nie kibicować przez całą powieść. Fabuła jest na pewno lekko sztampowa, ale tego się spodziewałam i na to liczyłam sięgając po taka a nie inną lekturę. Natomiast na pewno dużym plusem jest poczucie humoru, z jakim autorka opisuje perypetie bohaterki – dawno już nie śmiałam się tak głośno i tak często, czytając książkę.

Zdecydowanie mogę polecić na poprawę nastroju, na odmóżdżenie i na weekendową lekturę. Albo w ogóle na jakąkolwiek okazję.

Moja ocena: 4,5/6

Sophie Kinsella Nie powiesz nikomu?
Tłum. Monika Wiśniewska
Wyd. Sonia Draga

Katowice 2016

wtorek, 12 kwietnia 2016

"Żniwa zła" Robert Galbraith

Mam nadzieję, że Pani Rowling, po tym jak zakończyła trzeci tom cyklu o Cormoranie Strike’u, będzie uprzejma dostarczyć kolejną część w możliwie najkrótszym czasie. Bo tak się zwyczajnie nie robi…

Cormorana i jego asystentkę Robin polubiłam od pierwszych stron pierwszego tomu, Wołanie kukułki, i staram się w miarę na bieżąco śledzić ich losy. Tym razem sukcesy osiągnięte przez tą zgraną dwójkę w poprzednich częściach, które zapewniały im do tej pory masę klientów, zostają przyćmione niecodziennym zdarzeniem. Na adres agencji, ale nazwisko Robin, przysłana zostaje… kobieca noga. Informacje o makabrycznej przesyłce szybko przenikają do mediów i powodują nagły odpływ klientów. Gdyby to nie wystarczyło, wiele wskazuje na fakt, iż nadawca paczki dobrze zna Strike’a, i powiedzmy sobie szczerze, nie pała do niego szczególną przyjaźnią. Nie dość więc, iż agencja zaczyna podupadać, detektyw musi na własną rękę spróbować odnaleźć przestępcę. A podejrzanych jest trzech…

Oprócz nietuzinkowej i innej niż poprzednie zagadki kryminalnej, która tym razem opierała się o trzy równoległe wątki, trzech poszukiwanych, z których każdy może okazać się winny, autorka dalej rozwija postaci. Szczególnie dwójka głównych bohaterów: Cormoran i Robin, zyskują coraz więcej kształtu. Kwestie, które w poprzednich tomach były ledwo gdzieś wspomniane, zyskują teraz wytłumaczenie, a to stawia działania naszych bohaterów w inny świetle.

Co Robert Galbraith osiągnął w tej powieści, to dwa kulminacyjne momenty – pierwszy prowadzący do ujawnienia tożsamości mordercy, drugi zaś mający bliski związek z życiem prywatnym… nieważne kogo. Nie zdradzę ani odrobiny więcej. Jeśli poznaliście już Cormorana Strike’a ale nie wiecie, czy chce kontynuować znajomość – potwierdzam, że warto. Pozostałych chyba nie trzeba zachęcać.


Moja ocena: 5/6

Żniwa zła Robert Galbraith
Tłum. Anna Gralak
Wyd. Dolnośląskie

Wrocław 2016

poniedziałek, 21 marca 2016

Arne Dahl "Gorące krzesła"

Nie wyobrażam sobie dnia, w którym przeczytam ostatnią dostępną książkę Arne Dahla i okaże się, że nic więcej nie będzie. Powieści tego szwedzkiego autora, przez jednym uwielbiane, przez innych mocno krytykowane, są ze mną od lat, każda kolejna premiera to dla mnie małe wydarzenie. I nie zmieni tego fakt, że nie każda z nich podoba mi się równie mocno, co poprzednia.

Po tym jak moja ukochana Drużyna A rozstała rozwiązana, a niektórzy jej członkowie przeszli do Europolu, przedmiotem nowego cyklu kryminalnego Dahla stała się inna nowatorska grupa policjantów – eksperymentalna jednostka operacyjna Europolu, złożona z oficerów pochodzących z krajów zjednoczonych Europy. Dla porządku – Europol to jedna z agencji Unii Europejskiej, której zadaniem jest głównie organizacja pracy krajowych policji w śledztwach międzynarodowych. Inaczej niż Interpol, Europol nie prowadzi dochodzeń sam w sobie, jedynie organizuje i ułatwia pracę innym. Dlatego te powieści Arne Dahla są jeszcze bardziej fikcją, niż większość tego typu książek. Co nie przeszkadza mi w pasjonowaniu się nimi. Jeśli bowiem ktoś nie napisałby książki o grupie gliniarzy z różnych krajów i kultur, pracujących razem, ja bym ją napisała. I nie byłoby to pewnie nic dobrego.

W każdej książce Arne Dahla bohaterowie prowadzą kilka oddzielnych śledztw, które w pewnym momencie okazują się ze sobą połączone. Tym razem autor nieco odszedł od konwencji. Opcop wraz ze swoimi krajowymi agendami prowadzą bowiem dochodzenie w sprawie kilku bardzo podejrzanych zgonów, o których wiedzą, że coś je łączy, ale nie wiedzą co. Jak to zwykle bywa z kryminałami skandynawskimi, i tutaj w tle śledztwa pojawia się tematyka ważna i kontrowersyjna dla współczesnych społeczeństw. Pisząc jednak jaki tym razem problem społeczny jest na tapecie, pewnie zniszczyłabym trochę lekturę tym, którzy chcą sięgnąć po książkę, wystarczy zatem jeśli powiem, że jest to kwestia coraz bardziej aktualna w dzisiejszych czasach.

Dahl nigdy nie obawiał się przesady i nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, stawiał swoich bohaterów w sytuacjach bez wyjścia, a oni znajdowali wyjście w stylu McGyvera. Jednym może to razić, dla mnie jest to znak rozpoznawczy tych powieści i część rozrywki w trakcie czytania. W Gorących krzesłach  jednak autor sporo przyszalał, jednak suma summarum wszystko to miało ręce i nogi i dostarczyło mi masę wrażeń. Jednak tym, co najbardziej uwielbiam w tych książkach, i co trudno mi znaleźć w innych kryminalnych seriach, to praca zespołowa. Arne Dahl tworzy wyjątkowe postaci, o czym można się przekonać chociażby na podstawie Marka Kowalewskiego, jednego z członków  Opcopu. Takiego polskiego gliniarza, zdałoby się, może stworzyć tylko polski autor, a tu takie zaskoczenie. Tu nie ma miejsca na one man show, nie ma jednego geniusza i bandy popychadeł. Tu są sami wartościowi i wykwalifikowani policjanci, a każdy z nich jest osobną, pełnokrwistą postacią ze swoimi doświadczeniami, wadami i zaletami. O ile bowiem inne cykle kryminalne zaznaczają że ważna jest praca zespołowa, o tyle gdy przychodzi co do czego, tylko jeden bohater zdaje się ogarniać o co chodzi. Tutaj wszyscy ogarniają.  Mimo zatem ogólnego szaleństwa, jakie panowało w Gorących krzesłach, powieści Dahla jeszcze długo mi się nie znudzą.

Moja ocena: 4,5/6

Arne Dahl Gorące krzesła
Tłum. Dominika Górecka
Wyd. Czarna Owca

Warszawa 2016

środa, 16 marca 2016

10 książek na 2016 rok

Witam Was po długiej przerwie. Jak już kiedyś pisałam, na początku marca przystępowałam do egzaminu zawodowego, w związku z czym cały luty spędziłam twardo studiując. Potem zaś wszelkie emocje i siły opadły i trochę to zajęło, nim udało mi się zmobilizować do pisania. Bardzo, bardzo tęskniłam za blogoweniem, mam masę pomysłów, muszę tylko wejść na odpowiednie tory. Zaczynam zatem od czegoś bardzo prostego: listy 10 książek, które bardzo chcę przeczytać w tym roku.  

Nie publikowałam do tej pory tej listy, ponieważ obawiałam się, że jak z każdą listą książek do przeczytania która robię, również i ta okaże się być a)zbyt ambitna, b)po prostu niezrealizowana. Nie wiem dlaczego tak jest, ale do tej pory wyznaczanie sobie publicznie takich celów do osiągnięcia powodowało tylko to, że czytałam wszystko poza książkami z listy. Toteż postanowiłam się sama oszukać i nie publikować. Ku mojemu zdumieniu, przeczytałam już cztery z dziesięciu tam wymienionych, ponadto jestem w trakcie lektury dwóch kolejnych. I co najważniejsze, dalej chcę je czytać.

Może zwyczajnie wreszcie udało mi się podejść do tematu od właściwej strony. Do tej pory czułam, że skoro lista to taka fajna rzecz, to niekoniecznie MUSZĘ zrobić swoją. Co więcej, wrzucałam na nią pozycje, z które z jakiegoś powodu leżą nieprzeczytane od lat – coś co przerażało mnie objętością albo ciężarem gatunkowym tym sposobem stawała się jeszcze bardziej przerażające. Tym razem nie robiłam listy dla listy, po prostu spisałam sobie te pozycje, które bardzo, bardzo chcę przeczytać w pierwszej kolejności. Tak wyszło, że było ich akurat 10. Wyszła z tego lista, która trzymała mnie przy życiu, gdy nauka dosłownie wychodziła mi już uszami. Proste, a zajęło mi cztery lata, by do tego dojść.

Tyle przydługiego wstępu, oto książki:
1.       Heban – Ryszard Kapuściński – samo się tłumaczy, nie znam osoby, która na hasło „Kapuściński” nie poleciłaby mi tej pozycji.
2.       Światło, którego nie widać – Anthony Doerr – obłędnie piękna, bogata i trudna do opisania powieść. Przeczytana już od tygodnia, jednak wciąż nie wiem, jak napisać recenzję czegoś tak niesamowitego.
3.       Złodziejka – Sarah Walters – trochę wstyd, bo zaczęłam ją czytać z końcem ubiegłego roku, bardzo mi się podobała, a potem z jakiegoś powodu odłożyłam ją w połowie. I teraz bardzo, bardzo chcę wrócić i jednocześnie się boję, że dużo zapomniałam.
4.       W rodzinie ojca mego – Marcin Wójcik – reportaż pisany przez katolickiego dziennikarza, dotyczący Radia Maryja i okolic, a przede wszystkim ojca Rydzyka. Książka przerażająca, chociaż niby wszystko to wiedziałam. Ale wiedzieć i WIEDZIEĆ to jednak dwie różne rzeczy.

5.       Znaki szczególne – Paulina Wilk – tu akurat drobne rozczarowanie. Niby książka interesująca, niby prawdziwa, ale trudno było mi się było pozbyć pewnego poczucia uproszczenia. Autorka przeciwstawia cudowne lata dzieciństwa za czasów komuny z trudnymi i pełnymi walki szczurów czasami dorosłości po transformacji ustrojowej. I chociaż nic z tego co pisze, nie jest nie prawdą, to trudno powiedzieć, ile w tym obrazie dobre czasy komuny/zła dorosłość, wynika z kwestii politycznych, a ile z prostego faktu, że dzieciństwo to dla większości z nas jednak czas sielankowy.
6.       Motyl – Lisa Genova – moje odczucia opisałam tutaj.
7.       Posłaniec – Marcus Zusak – nie czytałam jeszcze Złodziejki książek tego autora, z jakiegoś powodu Posłaniec pociąga mnie bardziej.
8.       My, właściciele Teksasu – Małgorzata Szejnert – gift od mojego kumpla Oisaja z Tramwaj Nr 4, który wiedział od dawna, jak bardzo chcę tą książkę. A że przy okazji trafił na nieco niebardzawy czas  w moim życiu, to jeszcze większe dzięki za te promyk słońca z postaci zbioru reportaży z PRLu. Jestem w połowie, i powiem tylko – dobre to.
9.       Czerwona wilczyca – Lisa Marklund – chyba już piąty tom przygód Anniki Bengzton, dziennikarki śledczej. Książki Marklund były jednymi z pierwszych szwedzkich kryminałów, po które sięgnęłam po przeczytaniu Millenium, i dlatego chętnie wracam do nich od czasu do czasu.
10.   Droga przez kłamstwa – Ann Cleeves – również kryminał, tym razem z cyklu o Verze Stanhope. Bardzo klimatyczne, z charyzmatyczną bohaterką. Więcej nie potrzebuję.
(Na czerwono zaznaczono te, które już przeczytałam.)

Wciąż nie ma na tej liście książki, której nie chciałabym przeczytać, i to bardzo. Wciąż są to tytuły, które rzucają mi się w oczy jako pierwsze, gdy patrzę na swoje półki. Liczę na to, że w najbliższym czasie uda mi się zmaścić recenzje tych już przeczytanych.

Mam nadzieję, że tęskniliście ;). Czytaliście którąś z powyższych pozycji? Którą z nich polecacie na moją kolejną lekturę?


piątek, 5 lutego 2016

"Wszystko za Everest" Jon Krakauer

Niedawno oglądałam z rodziną film Everest, opowiadający o jednej z największych katastrof na największej górze świata, kiedy to podczas zejścia ze szczytu dwie wyprawy komercyjne zostały zaskoczone przez burzę śnieżną, zabijając osiem osób, w tym obu kierowników wyprawy: Roba Halla i Scotta Fischera. Przyznam, że temat wspinaczki wysokogórskiej nigdy jakoś nie należał do top pięciu najbardziej fascynujących mnie tematów (ani nawet do pięćdziesięciu), film został narzucony odgórnie, i sam w sobie nie był przesadnie szałowy, to samo wydarzenie pobudziło moją ciekawość. Zwłaszcza, że przez pół filmu bohaterowie chodzili okutani w kurtki i czapki, więc nie do końca zakumałam, kto, co i z kim. Dlatego krótko po seansie zakupiłam książkę Jona Krakauera, zatytułowaną Wszystko za Everest, by na spokojnie przybliżyć sobie tamto wydarzenie z roku 1996.

Jon Krakauer jest dziennikarzem, który w 1996 roku przyłączył się do ekipy organizowanej przez Roba Halla, uznawanego za pioniera organizowania wycieczek komercyjnych na najwyższe góry świata, aby zdobyć Mount Everest i materiał na reportaż o tym zdobywającym coraz większy rozgłos przedsięwzięciu. Gdy zapisywał się na wycieczkę, zdawał sobie sprawę, iż jest to niebezpieczna wyprawa, jednak na pewno nie podejrzewał, iż przyjdzie mu się zmierzyć z jednym z najgorszych wypadków w historii góry. Krakauer zabrał mnie wraz z sobą na tą nieszczęsną wyprawę, opisując przygotowania, poszczególne etapy wyprawy, i przybliżając postaci dramatu, ich wcześniejsze doświadczenia i relacje, jakie łączyły uczestników obu wypraw. To była pierwsza część, ta która pomimo iż interesująca, nie zafascynowała mnie przesadnie głównie z tego powodu, że jak już pisałam, wspinaczka wysokogórska to nie moja para kaloszy.

Jednak druga część autentycznie wbiła mnie w fotel. Krakauer minuta po minucie opisuje wydarzenia 10 i później 11 maja 1996 roku, tak jak on to zapamiętał, i jak udało mu się zrekonstruować wydarzenia na podstawie wspomnień swoich rozmówców, którzy przeszli przez to co on. Każda wątpliwa decyzja, każda zmiana planów, każde zdawałoby się błahe wydarzenie, wreszcie walka ze śnieżycą, mrozem i niedotlenieniem. Odmrożenia, utrata świadomości, wreszcie śmierć. Bohaterskie postawy jednych, ludzkie zachowania innych, potworność tego, do czego zdolni byli pozostali. Krakauer poświęca oczywiście większość swojej książki wyprawie w której brał udział, jednak opisuje również pozostałe grupy, które tego dnia i chwilę wcześniej i później usiłowały zdobyć szczyt. Podsumowuje ofiary ze wszystkich tych przedsięwzięć.

Krakauer był wielokrotnie krytykowany, głównie przez przewodnika z konkurencyjnej wyprawy Fischera, Anatolija Bukriejewa, który poczuł się dotknięty sposobem, w jaki Krakauer go opisał, i opublikował własne wspomnienia tamtego feralnego dnia, podobnie jak kilku innych członków wyprawy. Co jednak ujęło mnie w tej książce, to szacunek autora, obiektywizm tam, gdzie dało się go zastosować, i brak wyraźnej krytyki jednej osoby. Krakauer podjął się ciężkiego wyzwania podsumowania tamtych wydarzeń, korzystając ze swojej niepewnej pamięci i wspomnień innych, przedstawiając każde wydarzenie, każdą decyzję w różnych światłach, pozostawiając każdemu pole do własnej oceny, czy i kto zawinił wtedy na Evereście. Autor bardzo realistycznie i plastycznie opisał też warunki panujące na górze (na pewno w dodatkowym odczuciu pomogło mi przeraźliwe zimno za oknem, które uparcie wdzierało się do środka przez nieszczelne okna), jak również przybliżył całą technologię wyprawy wysokogórskiej, co szczególnie przydało się takiemu amatorowi jak ja.

Jest to książka nie tylko fascynująca, ale pod wieloma względami przerażająca, z drugiej zaś strony dowodząca, jaką siłą dysponuje czasem człowiek, w jakie sytuacje jest w stanie się wpakować na własne życzenie, i z jakich jest w stanie wyjść dosłownie na własnych nogach. Zdecydowanie polecam.

Moja ocena: 5/6

Jon Krakauer Wszystko za Everest
Tłum. Krystyna Palmowska
Wyd. Czarne

Wołowiec 2015

piątek, 15 stycznia 2016

"Motyl" Lisa Genova

Nie zliczę pewnie recenzji tej książki, które przeczytałam od chwili jej wydania, i które jednogłośnie zachęcały do sięgnięcia po nią. Swego czasu popularna nowość, drugie życie rozpoczęła w momencie premiery jej ekranizacji z Julianne Moore; na mojej półce nie leżała aż tak długo, bo od jesieni. Miałam wszelkie prawo podejrzewać, że będzie to satysfakcjonująca lektura. Okazała się jednak lepsza, niż przypuszczałam, i zamiast przyjemnie spędzonego czasu zafundowałam sobie stan wciągnięcia przez Motyla w sytuacji, gdy miałam się uczyć. No bywa.

Alice Howland jest doktorem psychologii na uniwersytecie Harvarda, żoną naukowca, matką trójki uzdolnionych dzieci. Wykładowcą, promotorem, odkrywcą, gwiazdą wśród profesorów, prowadzącą intensywne życie zawodowe – zajęcia, seminaria, konferencje, sympozja, artykuły i ich recenzje. Alice jest, nawet wśród innych uczonych, znana m. in. ze swojej świetnej pamięci. Jednak pewnego dnia, w okolicach 50. urodzin, Alice zapomina. Najpierw drobnych rzeczy – co oznacza imię Eric na liście rzeczy do zrobienia. Z czasem jednak ilość i kaliber zapomnianych spraw staje się coraz poważniejszy. Diagnoza: alzheimer o wczesnym początku.

W większości książek tego typu w tym momencie zaczyna się heroiczna walka z chorobą, często zakończona cudownym jej cofnięciem lub wynalezieniem leku. Alice zaczyna heroiczną walkę… o każdy kolejny dzień. Autorka przeprowadza nas wraz z Alice przez kolejne stadia choroby, niczym przez kolejne kręgi piekieł. Zaprzeczenie, rozpacz, akceptacja, poszukiwanie metod leczenia, poinformowanie najpierw męża, potem dzieci, wreszcie otoczenia. Kolejne obowiązki, których nie jest już w stanie wykonywać. I świadomość, że nie będzie już lepiej.

To powieść piękna, prawdziwa, ale i smutna i bolesna. Reakcje niektórych na chorobę Alice nie zawsze przypominają amerykańskie seriale, a trudności, z jakimi boryka się chory na alzheimera, okazują się wykraczać daleko poza zwykłe zapominanie. Dawno już nie zdarzyło mi się tak wciągnąć w lekturę, ani też tak prędko, z zaskoczeniem i smutkiem, dotrzeć do końca. Wraz z Alice.


Moja ocena: 5/6

Lisa Genova Motyl
Tłum. Łukasz Dunajski
Wyd. Filia

Poznań 2014

środa, 6 stycznia 2016

O wyzwaniach i postanowieniach

Odnoszę wrażenie, że czasy książkowych wyzwań powoli mijają. Wprawdzie samych idei wyzwań wciąż jest na „rynku” sporo, jak co roku tak i teraz co i rusz natknąć się można w Internecie na wszelkiego rodzaju wyzwania, jedne ciekawe, inne sztampowe, jedne bardzo wymagające, inne prawie w ogóle. Dołożyłam do tego i swoją cegiełkę, a jakże, i swego czasu stworzyłam wyzwanie Miejskie Czytanie. Miało na celu zmobilizowanie mnie (a przy okazji kilku chętnych), aby przeczytać więcej książek z akcją osadzoną w mieście. Brałam też udział w kilku bardzo popularnych wyzwaniach: Z Półki, Trójka E-Pik, 12 książek na 2015 rok, próbowałam w kilku mniejszych.

Efekt? W trakcie trwania Wyzwania Miejskiego przeczytałam mniej miejskich książek niż wcześniej i później. Podobnie z „Z Półki” – czytałam prawie same nowe lub pożyczone pozycje, zamiast to, co leżało na półce. W 2015 roku chwilami odnosiłam wrażenie, że czytam wszystko, tylko nie to, co miałam na liście 12 książek. Zaś w 2014 roku, kiedy zapisałam się na wyzwanie na portalu Goodreads, po raz pierwszy od lat nie osiągnęłam założonego pułapu 60 książek. Gdzie wcześniej taki pułap nie był zakładany, zwyczajnie tyle średnio czytam w roku. No, chyba że dla jaj wpisałam to w odpowiednią aplikację, wtedy czytam dokładnie 59.

I nie jest to nic wyjątkowego, zarówno z Waszych podsumowań, jak i komentarzy pod wyznaniowymi postami tu i tam, oraz rozmów z czytelnikami-nie-blogerami wynika, że dla większości z nas wyzwania kończą się porażką, a te z nich, które były tylko „wyzwaniami” (czyli wydarzeniami, które zachęcały nas do robienia rzeczy, które i tak robimy) sprawiały, że „normalne” stało się „poza zasięgiem”. Nie byłam w blogosferze (ani jako czytelnik, ani jako bloger) w czasach, gdy wyzwania dopiero się zaczynały, ale odnoszę wrażenie, że kiedyś to lepiej działało. Powab nowości, dodatek w postaci lekkiej rywalizacji do codziennej przyjemności z lektury, motywacja, by wyczołgać się ze strefy komfortu i  uczynić z zajęcia samotniczego, jakim jest czytanie, imprezę grupową. Wydaje mi się, że te kwestie pozwalały wyzwaniom zaistnieć i zachęciły czytelników do ich podejmowania. Stara zasada Hollywood mówi, że jeżeli coś jest dobre, to należy to robić tak długo, aż wszyscy to znienawidzą. Działało przy kręceniu „Rocky’ego”, chyba zadziałało przy wyzwaniach. Z roku na rok rosła ich ilość, autorzy prześcigali się w pomysłach, a Nowy Rok ze swoimi postanowieniami  podkręca atmosferę.

Wedle prawideł sztuki powinnam teraz napisać, że w tym roku nie zamierzam brać udziału w żadnych czytelniczych wyzwaniach. Że to nie działa, że mam egzamin zawodowy w marcu, do którego muszę się mocno przyłożyć, że podsumowanie kolejnego nieudanego wyzwania przygnębia mnie. To wszystko prawda. Ale z jakiegoś powodu nie mówię nie. Nie wiem jeszcze, czy faktycznie zapiszę się do jakiegoś wyzwania, możliwe, że zrobię to po 4. marca, wtedy bowiem, jeśli wszystko się uda (odpukać w niemalowane, żeby nie zapeszyć), stanę się Wolnym Człowiekiem. Jeśli się  nie uda (odpukać w niemalowane, żeby się nie ziściło), to znaczy, że przegrałam właśnie 7-letnią edukację, więc raczej nie będę w nastroju do podejmowania wyzwań.

Ale mam kilka planów, które pragnę zrealizować w 2016 roku. Niektóre z nich, jak ww., dotyczą mojego życia poza książkami (dla podejrzliwych – nie ma tego dużo, ale jakieś życie jednak mam), ale kilka związanych jest z tą jakże ważną częścią mojej egzystencji.

Przede wszystkim chciałabym przeczytać Antologię Polskiego Reportażu XX Wieku pod rep. Mariusza Szczygła, którą dostałam na urodziny od mojego chłopaka. Ponieważ ostatnie tygodnie roku były burzliwe, zdołałam podczytać tylko jeden tekst, ale wystarczyło by stwierdzić, że będzie to lektura fascynująca, chwilami gęsta, ale bardzo satysfakcjonująca. Jednocześnie z uwagi na gabaryty roczny termin wydaje się być realistyczny.

Chciałabym również kontynuować światłe dzieło czytania książek, zalegający na moich półkach od lat, czyli poniekąd realizować Ś.P. Wyzwanie Z Półki. Z roku na rok czytał więcej przykurzątek, jednak wciąż kupuję, i to tak jakby jest robota głupiego. Kilka miesięcy temu pisałam o 197 książkach, które leżą nieprzeczytane na moich półkach. Cóż, teraz, mimo wykreślenia kilkunastu pozycji, lista przekracza już 200 tytułów.  No bywa.

Kontynuować i rozwijać pragnę również chwalebną, ale bolesną praktykę pozbywania się książek. W którymś momencie uznałam, że stały wpływ i zupełny brak odpływu grozi poważną katastrofą, takie są prawa przyrody, tak jest zbudowany ten świat. Dlatego powoli i z bólem serca pozbywam się książek. Na razie taki los spotkał raptem kilkanaście pozycji, ale z każdą kolejną jest łatwiej. Po prostu, jeżeli coś mi się nie podobało, to zamiast odkładać ją na półkę, wynoszę do osiedlowej biblioteki. Zanim nawiążę z nią emocjonalną więź. Czasem też oddaję książki znajomym, ewentualnie wymieniam na coś innego (bardzo rzadko, ale zdarza się). Ktoś chce coś przeczytać, i planuje zakup, a ja chcę tego czegoś się pozbyć. Ja się pozbywam oszukując mózg, że „pożyczam”, a ktoś nie wydaje 40 zł na coś, co moim zdaniem nie jest tego warte. Brzmi, jakbym wciskała znajomym złe książki ale gusta są różne, i komuś może akurat się dana pozycja spodobać.

Oczywiście chciałabym również przejąć kontrolę nad kupowaniem książek. W 2015 roku prowadziłam listę, i chociaż kupiłam sporo książek (ok., bardzo sporo), to jednak prowadzenie jej wiele mnie nauczyło. Wiem, które książki przeczytałam od razu po zakupieniu, które do teraz stoją nieprzeczytane. W których miesiącach, i w jakich życiowych sytuacjach, kupowałam więcej. Że miesięczny zakaz kupowania nałożony sztucznie prowadzi do szału zakupów w kolejnym miesiącu. Że nie należy odwiedzać taniej książki zbyt często. Że nie muszę kupować ebooka już teraz, bo nakład raczej mu się nie wyczerpie. I że najwięcej kupuję na wycieczkach, wakacjach i Targach Książki. Ergo, winni są Wrocław, Poznań, dni-przed-Węgrami i Expo Kraków.


I wreszcie – chciałabym czytać mniej, ale bardziej świadomie, mniej szajsu, więcej wartościowych pozycji (ale całkowicie z szajsu nie zrezygnuję, uwielbiam!). Czytać wolniej, nie na wyścigi, nie po kolei i nie to, co zadane. Tylko to, co chcę.