Na każdą kolejną powieść Marty
Kisiel czekam z wytęsknieniem, odkąd wiele lat temu kultowe
Dożywocie trafiło w moje ręce. Na szczęście autorka
planuje w niedalekiej przyszłości wydać ich jeszcze kilka, na
razie jednak w moje ręce trafiła tajemnicza Toń. I
wciągnęła jak bagno.
Najnowsza
książka Marty Kisiel osadzona jest w tej same czasoprzestrzeni co
Nomen omen, jednak
jest tylko częściowo powiązana z tą ostatnią. Autorka
przedstawia nam zupełnie nowych bohaterów, a właściwie bohaterki
– przedstawicielki rodu Sternów – Klarę, Eleonorę i Justynę.
A, przepraszam, Dżusi. Klara Stern to przy bliższym i dalszym
poznaniu trudna ciotka dwóch dziewcząt, a wkraczamy w ich
gospodarstwo w chwili, gdy po latach milczenia Dżusi chwilowo wraca
na stare śmieci, by przypilnować ich w czasie nieobecności ciotki.
Brak zainteresowania przemówieniem ciotki przez telefon prowadzi do
brzemiennej w skutki pomyłki kota z antykwariuszem, a ta z kolei
powoduje lawinę wydarzeń, wokół których osadzona jest fabuła
Toni.
Eleonora
i Justyna dowiedzą się prawdy o swojej rodzinie, a także o sobie
samych i o ich nieprzesadnie sympatycznej ciotce, a czytelnik wraz z
nimi dowie się o Czasie i jego właściwościach. Nie zabraknie
wycieczek do opętanego wojną Breslau, ani opowieści o zaginionych
skarbach. Miałam okazję czytać Toń w
egzotycznych okolicznościach przyrody – w samym sercu Tokio, a
jednak autorce udało się wyrwać mnie stąd i przenieść z
powrotem dziesięć tysięcy kilometrów – do ukochanego przeze
mnie Wrocławia.
Pojawienie
się znanych z poprzedniej książki bohaterów drugoplanowych oraz
znany mi dobrze styl autorki nie zmieniają jednak faktu, iż Toń
jest zupełnie inną powieścią
niż pozostałe w jej dorobku. O wiele mniej jest tu do śmiechu,
bardzo wiele do zadumy – nad rodziną, historią, czasem... Poza
kilkoma żartobliwymi drobiazgami atmosfera jest poważna, chwilami
wręcz mroczna, a kolejne warstwy fabuły odsłaniają się przed
niczego niepodejrzewającym czytelnikiem niczym pudełko zapakowane w
pudełko zapakowane w pudełko. Ilekroć myślałam, że wyszliśmy z
bohaterami na prostą, ma miejsce zwrot i znów spadamy z górki na
pazurki w odmęty wspomnień. Do końca zaś nie sposób domyślić
się, jaki będzie finał tej opowieści.
Do tej
pory lektura książek Marty Kisiel była z góry zaprogramowaną
rozrywką i niewyczerpanym źródłem cytatów do wypisania i
zaśmiewania się w wolnych chwilach, i nie ukrywam, że tego
oczekiwałam też i tym razem. Jednak cieszę się, że autorka
postanowiła nas wszystkich zaskoczyć czymś głębokim i
nietypowym, a jednocześnie odrobinę niepokojącym. Wierzę, że
warto poznać Martę Kisiel od tej strony.
PS
Dodatkowy powód do radości znajduję już w pierwszym zdaniu
książki, który odnosi się do zwłok niejakiego Mądrzywołka.
Mądrzywołek ten zaś (żywy) był osobą, która pożyczyła mi
Dożywocie. Kilka lat
później na tylnym siedzeniu samochodu tegoż Mądrzywołka,
wciśnięta w Martę Kisiel prawym ramieniem, udawałam się na
spotkanie potargowe w Krakowie (o ile pamiętam, na okoliczność
nomen omen promocji Nomen omen). A
teraz ów Mądrzywołek pływa po jeziorku...
Data
premiery – 23 maja
Za
możliwość przeczytania przedpremierowego egzemplarza dziękuję
Wydawcy.
Marta
Kisiel Toń
Wyd. Uroboros
Warszawa 2018
Słyszałam wiele dobrego o tej książce - wkrótce będę musiała ją zamówić ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Książkowa Przystań
Również słyszałem wiele dobrego o tej książce :)
OdpowiedzUsuńPS. Ja z południa świętokrzyskiego ;)
UsuńKsiążki Marty zawsze na propsie :D A że poważniej, no cóż, wszyscy kiedyś poważniejemy, pisarze również. Weźmy takiego PTerry'ego :)
OdpowiedzUsuń