Ostatnie kilka miesięcy
to totalny blamaż, jeśli idzie o czytanie moich zaległych książek.
Na liście pozostaje wciąż 158 pozycji, niektóre z nich czekają
już dobre 10 lat, a ja uzmysławiam sobie nie tylko to, jak
olbrzymie ilości książek kupowałam, ale i totalną przypadkowość
niektórych zakupów. Nieraz drapię się w głowę i zastanawiam
się, co też mi przyszło do głowy, by dołączać taki czy inny
tytuł do mojej biblioteczki. Powoli też zacierają się szczegóły,
w jakich okolicznościach dana książka do mnie trafiła.
Korzystając z okazji, iż
dochodzę do zdrowia po operacji i tymczasowo wróciłam na łono
rodziny, postanowiłam poczytać trochę pozycji, które zostawiłam
w domu rodzinnym. Sięgnęłam po pierwszą z brzegu, nieprzeczytaną
pozycję – padło na Ostatnią bitwę templariusza Arturo
Perez-Reverte. Ciekawa sprawa – pamiętam że trafiła do mnie w
wyniku wymiany na pewnym portalu, z którego niegdyś namiętnie
korzystałam, i że skusiło mnie nazwisko autora (do dziś pamiętam
emocje, z jakimi czytałam Klub Dumas). Natomiast
zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, o czym jest ta powieść. W
moim szale nabywania kolejnych książek po prostu zapomniałam
przeczytać blurba z tylnej okładki!
Dzięki
temu zaniedbaniu miałam okazję po raz pierwszy od wielu, wielu lat
przeczytać coś, o czym zupełnie nic nie wiedziałam. Też tak
macie? Blogi, portale, facebook – zwykle doskonale wiemy, w co się
pakujemy, w chwili gdy sięgamy po kolejny tytuł, wiemy już, czy to
skandynawski kryminał wyspiarski z prawniczką w roli głównej, czy
dramat psychologiczny o zaginionym dziecku. Tymczasem otworzyłam dwa
dni temu ponad 500-stronicową knigę i dałam się wciągnąć w
jedną z najlepszych intryg, jakie czytałam w ostatnich miesiącach.
Zaczyna
się od włamania do komputera papieża, i myślałam „Ocho, Dan
Brown”, ale fabuła szybko przeniosła mnie do starego kościółka
w Sewilli, do pałacu ostatnich przedstawicieli arystokratycznego
rodu, do świata wielkich pieniędzy i sprzecznych interesów.
Pereze-Reverte stworzył fascynujący thriller z niesamowitymi
postaciami, z których na największą chyba uwagę zasługuje główny
bohater – Lorenzo Quart, którego można określić mianem
watykańskiego Jamesa Bonda. Inną bohaterką, zasługującą na
podziw, jest sama Sewilla, odmalowana przez autora tak sugestywnie,
że zaczęłam sprawdzać, czy lata tam RyanAir. Lata.
Można
określić Ostatnią bitwę mianem
czytadła, ale czytadła z klasą i polotem, którego często brak
wielu pozycjom tego typu. Czy fabuła jest prawdopodobna? Nie bardzo.
Czy autor poleciał czasem po bandzie? Oj, nie raz. Ale czy mogłam
się oderwać od tej książki? Z wielkim trudem, bo nie łatwo
przychodzi nam dobrowolne opuszczanie uliczek historycznego miasta,
zwłaszcza, gdy kroczymy nimi w towarzystwie kogoś takiego jak
wielebny Quart. I nawet fakt, iż powieść została napisana 20 lat
temu i od tamtej pory możliwości techniczne uległy znacznej
rozbudowie, nie zmienia faktu, że warto po Ostatnią bitwę
templariusza sięgnąć.
Moja
ocena: 6/6
Arturo
Perez-Reverte Ostatnia bitwa templariusza
Wyd. Muza
Warszawa 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz