Nie wiem ile czasu
minęło, odkąd bezpośrednio po zakończeniu lektury książki
zasiadłam żeby o niej napisać. Dawniej tak powstawały wszystkie
moje książkowe wpisy, jednak z czasem czy to rutyna, czy ogólne
przemęczenie pracą i nauką, czy może zwykły brak czasu sprawił,
że odkładałam pisanie na później. Na początku nawet myślałam,
że tak będzie lepiej, że nabiorę dystansu i wtedy powstaną
lepsze teksty. Tak się jednak nie stało – okazuje się, że
potrafię pisać tylko pod wpływem emocji, jakiekolwiek by one nie
były. Czy cierpi na tym obiektywizm, trudno powiedzieć, bo tez
chyba recenzje nigdy nie były gatunkiem ceniącym sobie obiektywizm.
Fakt, że zasiadłam
przed edytorem tekstu teraz, zaledwie dwie godziny po zakończeniu
lektury powieści, na którą czekałam kilka lat, nie wynika z
nagłej dzikiej potrzeby napisania o niej (co nie znaczy, że nie
chcę i nie mam żadnych przemyśleń), tylko z odrobionych lekcji.
Ostatnio, patrząc na żałosne liczby opublikowanych tutaj tekstów,
zaczęłam się zastanawiać, co się zmieniło, i poza odpowiedzią
że wszystko, umarł mój nawyk by przelewać wrażenia z
przeczytanych książek zaraz po tym, jak przewracam ostatnią
stronę.
Powieścią, na którą
autor (autorka) kazał czekać czytelnikom przez dobre kilka lat,
uprzednio zakończywszy trzeci tom cliffheanger'em że zęby bolą,
jest oczywiście Zabójcza biel Roberta
Galbraitha (aka J.K. Rowling), czyli czwarty tom przygód prywatnego
detektywa Cormorana Strike'a i Robin Ellacott. Tom, który ukazał
się bardzo niedawno w oryginale i chyba już został znienawidzony
przez większość populacji (albo źle trafiałam w poszukiwaniu
recenzji). I tutaj spoiler, ale mnie się podobało.
Powieści
o Cormoranie Strike'u nigdy do cienkich nie należały, ale Zabójcza
biel to niezły behemot – 650
stron mocno zakręconej intrygi kryminalnej, splecionej ściśle z
dramatem rodzinnym i poprzecinany bardzo intensywnie życiem
prywatnym głównych bohaterów. Podchwytujemy fabułę dokładnie
tam, gdzie się ona zakończyła w tomie trzecim (i która spędziła
sen z powiek wszystkim znanym mi wielbicielom cyklu), a dramat z tym
wydarzeniem związany będzie nam towarzyszył przez całą lekturę,
i to w o wiele większym stopniu, niż to miało miejsce w
poprzednich częściach, i co prawdopodobnie odpowiada za rozmiary
tego tomiszcza.
Jednocześnie
bierzemy udział w dochodzeniu, które rozpoczęły nietypowe
odwiedziny w agencji prowadzonej obecnie wspólnie przez Cormorana i
Robin. Następnie o wiele poważniejszy klient zleca detektywom
bardzo delikatne zadanie związane z szantażem i polityką. Jak to
bywa w kryminałach, obie sprawy okazują się ze sobą połączone,
a jedne niespodziewane wydarzenia prowadzą do kolejnych. Z
ruchliwego Londynu opanowanego gorączką olimpijską przenosić się
będziemy do wiejskich posiadłości, z budynku rządowego do
slumsów, a obok nowych postaci pojawią się znani i niekoniecznie
lubiani bohaterowie poprzednich części.
Kiedy
zaangażuję się już emocjonalnie w bohaterów danego cyklu, zwykle
bardziej niż sama intryga interesują mnie te drobne wtręty z ich
życia prywatnego. Możliwe, że to dlatego, że jest ich zwykle
mniej niż samej intrygi. Tutaj jednak odnoszę wrażenie, że ta
równowaga została zachwiana, i to była jedyna rzecz, która mi się
w Zabójczej bieli nie
podobała. Nie będę spoilerować treści, więc powiem tylko, iż o
ile uczuciowe przeżycia Strike'a jakoś mnie nie dziwiły, to Robin
uważałam jednak za mądrzejszą. Tymczasem 600 stron zajmuje jej
dojście do tego, co my, czytelnicy, wiemy już od Wołania
kukułki. I
na tym skończę, chociaż chciałabym powiedzieć więcej.
Czekałam
na tą powieść, i uważam, że było warto. Co więcej, teraz będę
czekać na kolejny tom, chociaż na szczęście autorka darowała
sobie tym razem zabieg z Jedwabnika,
więc
nie czekają Was bezsenne noce po zakończeniu lektury. Kto jeszcze
nie zna Cormorana i Robin, zachęcam by zacząć przygodę z nimi od
początku, a tych, którzy tak jak ja po lekturze Jedwabnika
zapytali
głośno w przestrzeń „Co?!” - jak najszybciej sięgajcie po
Zabójczą biel.
Moja ocena: 4,5/6
Moja ocena: 4,5/6
Robert
Galbraith Zabójcza biel
Przeł.
Anna Gralak
Wyd.
Dolnośląskie
Poznań
2018
A ja trochę wezmę w obronę Robin: ona nie bardzo chciała wiedzieć. Psychologiczne wyparcie, ot co.
OdpowiedzUsuń