O książkach, o Krakowie, o książkach w Krakowie i o Krakowie w książkach

wtorek, 29 stycznia 2019

"Labirynt duchów" Carlos Ruiz Zafon


Zabrzmi to może nieco oklepanie, ale moja przygoda z Cieniem wiatru Carlosa Ruiza Zafona zaczęła się wiele lat temu dosyć przypadkowo. Po prostu spodobała mi się okładka, i tak długo chodziłam wokół tej książki, aż wreszcie ktoś dał mi ją w prezencie (w owym czasie cena okładkowa takiego tomiszcza była dla mnie nie do przeskoczenia). I tak oto uwikłałam się w historię, która powracała do mnie co kilka lat, zaś kilka dni temu oficjalnie się zakończyła. Wcześniej te zaledwie 886 stron Labiryntu duchów porwało mnie w niemal dwutygodniową podróż.

To jedna z tych książek, które są tak dobre, tak piękne i tak przebogate, że cokolwiek by się o nich nie napisało, będzie to jedynie nędzna pisanina, grafomania niemalże. Ruiz Zafon w swoich powieściach nigdy się specjalnie nie ograniczał, ale przy okazji tworzenia czwartego i ostatniego tomu cyklu Cmentarza Zapomnianych książek sięgnął po wszystkie kredki, które miał w pudełku, i odmalował niesamowity finał przygód bohaterów znanych już wcześniej, jak i tych, którzy pojawili się dopiero teraz. Czytelnik powraca zatem po Barcelony lat 50., do księgarni Sempere i synowie, by sprawdzić jak radzi sobie Daniel, obecnie mąż i ojciec, poczęstować się sugusami od Fermina i zagubić się w labiryncie Cmentarza Zapomnianych książek. Szybko jednak zostaje wyrwany z tej sielanki, by w Madrycie spotkać chyba jedną z najbardziej fascynujących postaci kobiecych, jakie zdarzyło mi się znaleźć na kartach powieści. Alicja Gris znajduje się na usługach bezimiennej służby w Hiszpanii rządzonej przez generała Franco, i otrzymuje bardzo delikatne zadanie odnalezienia ministra, po którym słuch zaginął. Zaś na ręce będzie jej patrzył emerytowany policjant, kapitan Vargas. Jak nie trudno się domyślić, w powieściach Ruiz Zafona wszystkie drogi prowadzą do Barcelony, a tu już czeka na wszystkich – i bohaterów, i czytelników – jazda bez trzymanki.

Pisałam już, że autor się nie ogranicza? Zaczynamy zatem od plastycznych opisów bombardowanej Barcelony, potem stajemy się świadkami tajemniczych zajść, na scenę wkracza agentka i gliniarz Labirynt zamienia się w klasyczny kryminał noir, powoli przeradzający się w thriller, aż wreszcie w horror (łącznie z takimi chwytami jak dłoń w ciemnościach zamykająca za bohaterem drzwi...). Atmosfera z każdą kolejną stroną się zagęszcza, nic już nie jest takim, jakim się wydaje, nie wiadomo, kto tu jest zły, a kto dobry, i czy w ogóle ktokolwiek. Śledztwo w sprawie zaginięcia łączy się coraz bardziej z historią rodziny Sempere, i do samego końca nie wiadomo, jak to się wszystko ułoży w całość.

Jeśli uznamy, że koniec następuje około strony 750. Następujące po niej strony to już dopinanie wszystkich wątków, i to jest moja jedyna uwaga – prawie 150 stron zakończenia po zakończeniu to dla mnie dużo za dużo. Wprawdzie żegnamy się z bohaterami na zawsze, ale mogliśmy spędzić na tym pożegnaniu trochę mniej czasu. Wszak tyle ciekawych książek czeka na swojego czytelnika!

To byłą jednak ze wszech miar wspaniała przygoda, i najlepsza książka, jaką w tym roku przeczytałam (siłę tej deklaracji odbiera fakt, że mamy dopiero styczeń). Ze wstydem przyznaję, iż gdyby nie wyzwanie Sardegny, zapewne jeszcze długo nie sięgnęłabym po tego behemota – niespełna 900 stron! I po raz kolejny kazałabym wspaniałej opowieści czekać niepotrzebnie długo na swojego Strażnika.

Moja ocena – 5/6

Carlos Ruiz Zafon Labirynt duchów
Tłum. Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Wyd. Muza
Warszawa 2017


Książka przeczytana w ramach wyzwania Trójka E-pik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz