Dwa tygodnie temu podjęłam się sporego logistycznego
przedsięwzięcia, mianowicie postanowiłam raz na zawsze spisać wszystkie
nieprzeczytane książki, jakie posiadam. Każdy nieprzeczytany tom z każdej
półki, każdą pożyczoną innym książkę, o jakiej pamiętam, niezależnie od tego,
czy kupiłam ją w tym roku, czy też kurzy się u mnie od, dajmy na to, siedmiu
lat, niezależnie od tego, czy ją kupiłam dostałam, znalazłam lub wygrałam, czy
to był prezent czy recenzencka, początek, środek czy koniec serii. Czy leży u
mnie w pokoju, czy posiana gdzieś indziej. Beletrystyka i non-fiction. Kryminały,
obyczajówki, klasyka. Wszystko.
Wyszło 197 książek. To bardzo dużo, chociaż znam osoby,
które mają więcej (lub dużo więcej). To nie będzie post o tym, jak to muszę
przestać kupować, jak to mnie gnębi, że tyle ich leży nieprzeczytanych, itd. To
będzie post o działaniu.
![]() |
Cień rąk i telefonu dla dodania dramatyzmu, jakby kto pytał ;) |
Działanie rozpoczęłam naprawdę na początku tego roku – wtedy
pobieżnie policzyłam nieprzeczytane i wyszło mi około 200. W międzyczasie coś
przeczytałam, czegoś się pozbyłam, z drugiej strony wyszukałam kilka tytułów,
które należą do mnie ale nie leżą u mnie w pokoju. Wtedy zdałam sobie sprawę,
że nie tyle irytuje mnie, że mam dużo nieprzeczytanych, ile fakt, że mam tyle
świetnych książek, które chcę przeczytać. Po raz pierwszy naprawdę spojrzałam
na swoje regały jak na prywatną bibliotekę, pełną skarbów, które nieraz po
latach z zaskoczeniem odkrywam, perełek, którymi okazują się być lekko zakurzone tomy i tomiki, które już ze
dwa razy lądowały na kupie do wyrzucenia, a setki razy na stosiku do przeczytania.
A zatem najpierw liczenie, potem uświadamianie sobie. A
wreszcie najważniejsze – czytanie. Dziś okazało się, że od początku roku
przeczytałam sześć swoich starych książek, to więcej niż przez cały rok
uczestniczenia z wyzwaniu Z Półki. W ogóle wyzwania mnie jakoś nie motywowały,
nawet, z przykrością stwierdzam, „12 książek na 2015 rok” – czytam wszystko
spoza tego stosika. To jak to się dzieje, że czytam swoje książki, zamiast pożyczać
czy kupować nowe? Po pierwsze – dalej pożyczam i kupuję nowe. Mniej tego robię,
nie boję się oddać nieprzeczytanej, i jeżeli nie mogę wytrzymać – kupuję coś
nowego. Zatem, co się zmieniło? Sposób kupowania. Już nie szybkie klikanie w
internetowej księgarni, nie wchodzenie do tych realnych z nastawieniem „kupię
sobie dziś książkę, bo miałam zły dzień”, „rabat 30 % szkoda nie skorzystać”
lub „wczoraj zainteresowałam się tym tematem, dziś zbuduję na ten temat bibliografię”.
Każdy zakup monitoruję – wpisuję na listę, zaznaczam cenę i czy była to
papierowa kopia czy ebook, a po przeczytaniu oznaczam kolorem. Za dużo
kupionych – idę dalej i blokuję zakupy. Ogłosiłam sobie na kwiecień book buying
ban (mimo, że w Dniu Książki są zawsze fajne przeceny) i mimo tego, iż nie było
łatwo, miesiąc ma się ku końcowi, Bonito zrobiło obniżkę, podobnie Matras i
Empik, a ja daję radę.
Po pośród 197 książek znajdzie się zwykle nie jedna z każdego
lubianego przez mnie gatunku. I każdy potencjalny zakup mogłam odłożyć w czasie
w ten sposób, że znajdowałam coś podobnego na moich półkach lub na Kindlu.
Zawsze. Ostatnio zrobiło się głośno o książce „Magia sprzątania”, którą
chciałabym mieć w papierowej wersji. Jednak akurat był Ten kwiecień. Za to na
czytniku czekała „At Home with madame Chic” Jennifer L. Scott. Zatem zamiast
japońskiej książki o sprzątaniu przeczytałam amerykańską o organizacji domowego
życia. I nie żałuję, bo znalazłam w niej akurat to, czego mi było potrzeba.
Inny przykład. Młodzieżówka „DUFF. Ta brzydka i gruba”
pojawiła się w księgarniach w związku z filmem, jaki na jej podstawie
nakręcono. Słyszałam o tej powieści na amerykańskim booktubie kilka miesięcy
temu, zatem pierwszą reakcją, gdy zobaczyłam ją u nas, było maszerowanie do kasy.
Powstrzymałam się, ale przez kolejne kilka dni myślałam o zakupie. Dziś już,
już miałam się złamać, pomyślałam – przecież naprawdę bardzo chcę ją teraz
przeczytać, myślę o niej od kilku dni. Ale zgadnijcie co? Wpisałam ją do jednej
z tych internetowych wyszukiwarek rekomendujących książki na podstawie
konkretnego tytuły (na przykład What Should I Read Next) – na uzyskanej liście
znalazłam co najmniej trzy, które już mam na półce.
Coraz częściej jednak odrzuca mnie od kupienia nowej
książki. Wiem, że radość z zakupu będzie niewspółmiernie krótka w porównaniu z
miesiącami lub latami przykrości, że nie da się tych wszystkich książek
przeczytać na raz. Że doba ma tylko 24 godziny, i większość z tych godzin
pochłania praca, sen, nauka i inne zainteresowania.
Na pewno dalej będę kupować książki. Na pewno za niedługo
się złamię i „DUFF” wyląduje w mych rękach. Ale mimo to czuję, że teraz jest
inaczej. Że zamiast dzikiego pędu jest świadomy zakup i celebrowanie tego, co
już mam. Te 197 książek przestało być zwartą masą – teraz każda ma swój numerek
na liście, każda została wzięta do ręki, nad każdą się zastanowiłam („Będę to
jeszcze czytać?”). I tak samo będę teraz postępować z dopiero zakupionymi
tomami.